W dzisiejszym odcinku spektakli w nurcie biograficznym spektakl o tytule zaczepnym, Życie intymne Jarosława, który jednak polityczny nie jest. No chyba że za polityczny przyjmiemy aspekt, na którym koncentruje się ubiegłoroczna premiera Teatru Wybrzeże, czyli prawo do miłości. Miłości która nie zna wieku, jest ponad zakazami nakładanymi przez (część) społeczeństwa, ponad płcią, pozycją finansową, czy „podstawową jednostką społeczną”, prawdziwą polską rodziną. Cóż począć, że w dzisiejszych naszych realiach imię Jarosław kojarzy się dość jednoznacznie… Jednak reżyser spektaklu, Kuba Kowalski (w Lublinie dwukrotnie reżyserował w Teatrze Osterwy, m.in. Diabeł i tabliczka czekolady) nie odwołuje się do bieżącej polityki. Jest to spektakl o związku, poświęceniu i tej miłości, naznaczonej dodatkowo ostatecznie śmiercią i chorobą, co w pewien dwuznaczny sposób czyni go dodatkowo aktualnym, jako przedstawienie, które swoją premierę miało w sercu pandemii.

Po poprzednich niewielkich przedstawieniach biograficznych, ten jest pierwszym stworzonym z większym zespołem i rozbudowaną scenografią. Spektakl powstał na Scenie Malarnia, mniejszej scenie Wybrzeża. I scenografia jakby łączyła się z malarnią – składa się na nią stalowe rusztowania i podesty, z tyłu rozpostarty ekran-horyzont z folii malarskiej, delikatnie falującej w ruch wiatraka, oświetlanej metalicznym srebrnym i złotym światłem. Na scenie znajduje się też stanowisko muzyka i kompozytora Rafałą Ryterskiego, który na żywo realizuje i oplata muzyką akcję.

Twórcy zbudowali tekst z fragmentów dzienników i listów Iwaszkiewicza, ale spektakl nie przywiązuje się mocno do nazwisk, dat i topografii, jak np. w Ginczance. Skupia się na wycinku, na związku pisarza z młodszym od niego Jerzym – związku szaleńczym, obezwładniającym pisarza. Interesującym rozwiązaniem twórców jest „rozszczepienie” Jurka – w spektaklu grał go aż trzech aktorów, z których każdy jest ucieleśnieniem innego aspektu kochanka – bohatera twórczości, zbuntowanego czy zmysłowego. Większość czasu występują na scenie razem, jak trzy rozerwane części jednej jaźni, mówiąc jednym głosem, kończąc nawzajem własne kwestie i myśli; w innych scenach tylko jeden z Jurków jest w centrum akcji, rozmawia z pisarzem. Poza Jarosławem i Jurkami w spektaklu jest także żona pisarza, Anna – postać tragiczna, wrażliwa, rozerwana. Z trudem radzi sobie z dwoistością życia pisarza, która swoje własne potrzeby i pragnienia stale odkłada, czuje się niezrozumiana.  Jest jeszcze przewijający się przez spektakl w różnych rolach ni to narrator, ni to komentator; w otwierającej spektakl scenie przygotowuje ciało Jerzego do pogrzebu jako Dziad Szpitalny, choć u mnie wywoływał skojarzenia ze współcześnie odzianym bułhakowskim Behemotem.

Ciekawostką w spektaklu jest jego ścieżka dźwiękowa i udźwiękowienie. Właśnie ścieżka dźwiękowa, nie muzyka, która tylko pojawia się w przerywnikach czy w czasie zmiany świateł czy dekoracji. Muzyka jest więc obecna jako tło rozmów, umiejętnie rozłożona żeby nie zagłuszać aktorów. No właśnie – to pierwszy i jedyny spektakl, w którym aktorzy nie noszą mikroportów, mimo że przestrzeń sceny jest rozległa i wielopoziomowa (w poprzednich transmisjach nawet najmniejszy monodram miał mikroport). To po pierwsze świadczy o świetnej technice emisji głosu a po drugie ukłony dla realizatorów nagłośnienia za prawdopodobnie eksperckie rozmieszczenie mikrofonów zbierających wszelkie niuanse rozmów na scenie. Aktorzy udowadniają także wszechstronność i łatwość w śpiewie – od Pieśni kurpiowskich Szymanowskiego, które w miękkim dwugłosie otwierają spektakl; przez poruszającą pieśń-wokalizę Anny po burleskowo-musicalowe, energetyczne trio Jerzych. Ryterski dodaje wiele od siebie – dialog punktują scratche lub beaty służące jak przełączenie między scenami. Słychać także niezwykle bogatą wiedzę i obeznanie muzyczne – rozbrzmiewają zarówno cytaty z muzyki rozrywkowej, queerowe hymny, takie jak Y.M.C.A czy I will Survive Glorii Gaynor, jak i dramatyczny Taniec rycerzy Prokofieva.
Dodatkowymi aspektami są kostiumy i ruch sceniczny. Te pierwsze podkreślają zwłaszcza mniej realne postaci – wcielenia Jerzego i narratora – korzystając z inspiracji zarówno modą współczesną, jak i nawiązaniami do przesadnych, scenicznych kreacji środowisk queerowych. Nie są jednak krzykliwe – wszystko jest ograniczone do pastelowych, kremowych barw, ze złotymi i metalicznymi akcentami, nawiązującymi do scenografii i oświetlenia. Ruch sceniczny zyskuje dzięki ogromnej sprawności młodych aktorów, ale przynosi także na przykład symboliczny, napędzający akcję wir tęczowej szarfy.
Spektakl wyróżnia się na tle poprzednich w nurcie biograficznym z wielu powodów. Stanowi przykład „teatru poetyckiego”, dalekiego od biografizowania oraz realizmu psychologicznego.  Jest kunsztownie skomponowaną fantazją o niepohamowanej miłości – wielopoziomowej, o różnych twarzach: miłości pisarza do kochanka, ale i do żony.  Odważnie przywołuje relację nieheteronormatywną sprzed siedmiu dekad, opowiedzianą w sposób, który nie jest podstawą dla kontrowersji, przeciwnie, dowodzi że choć trudna taka miłość jest całkiem normalna i piękna. Może taka refleksja powinna pozostać po tym spektaklu, w kraju który dziś głównie szaleje z prawicowej nienawiści do wszystkiego, co wydaje się „inne” niż tak zwane normy. Byłoby pięknie, gdyby spektakl mógł stać się „mostem przerzuconym nad przepaścią do tego, co nadejdzie”.
Ewa Molik