Blue Velvet Davida Lyncha zainspirował Tarantino, braci Coen i wielu innych. Przy okazji 30-lecia powstania obrazu, Nicholas Barber przygląda się wpływowi, jaki wywarł.

Artykuł ukazał się na stronach BBC. Link do oryginału.

Blue Velvet trafił do kin 30 lat temu, w 1986 roku, ale oszałamiające surrealistyczne arcydzieło Davida Lyncha nie pasuje do tej dekady. Niektóre fryzury są zdecydowanie z lat 80., ale są hołdem dla filmowów noir z lat 40. i 50., a dwie charakterystyczne ballady, Blue VelvetIn Dreams, zostały nagrane w 1963 roku. Detektywistyczna praca bohatera mogła zostać przeniesiona z serialu o gliniarzy z lat 70. Przede wszystkim Blue Velvet wydaje się być pierwszym filmem lat dziewięćdziesiątych. Jednym z powodów, dla których tak wielu krytyków go uwielbia, jest to, że wyprzedził swoje czasy o kilka lat. Ale to jeden z powodów, dla których niektórzy krytycy też go nienawidzą.

Poprzednim filmem Lyncha była Diuna z 1984 roku, międzygwiezdna epopeja, która stała się jedną z najbardziej znanych klap w historii kina. Przeboje kinowe o nieśmiertelnych obcych robakach oczywiście nie były jego mocną stroną (Lynch obwiniał o ingerencję studia filmowego), ale można też powiedzieć, że był pionierem: to powszechne, że uznani młodzi autorzy art-house’ów filmów otrzymują stery scenariuszy franczyz science-fiction franczyz, poczynając od Fantastycznej Czwórki po Jurassic World. W każdym razie producent Dune, Dino De Laurentiis, dał Lynchowi kolejną szansę. Pod warunkiem, że zgodzi się na obniżoną honorarium, mógł zrobić coś, co było bliższe duchowi jego eksperymentalnego debiutu, Eraserhead z 1977 roku. Lynch nie wahał się.

Zamiast na pustynnej planecie w odległej galaktyce, Blue Velvet został osadzony w Lumberton w Północnej Karolinie, amerykańskim mieście drwali, pełnym białych płotów i jadalni na rogu ulicy. Ale w raju są kłopoty. Jeden z mieszkańców Lumberton ma zapaść podczas podlewania trawnika, więc jego syn, Jeffrey Beaumont (Kyle MacLachlan, który grał w Dune), wraca z college’u, aby zarządzać rodzinnym sklepem z narzędziami. Jeffrey jest szczęśliwy, że jest w domu, ale najwyraźniej ma ochotę na przygodę. Po tym, jak znajduje odcięte ucho na skrawku nieużytków, łączy siły z Sandy (Laura Dern), nastoletnią blond córką policyjnego detektywa, i próbuje dowiedzieć się, czyje to ucho. Śledztwo młodych prowadzi do mieszkania, w którym egzotyczna śpiewaczka kabaretowa Dorothy (Isabella Rossellini) uprawia sadomasochistyczny seks z niestabilnym zbirem Frankiem (Dennis Hopper). Jeffrey, który szpieguje ich z szafy Dorothy, jest przerażony… w pewnym sensie. Ale nie jest całkowicie przeciwny idei jakiegoś sadomasochistycznego seksu z samą Dorothy.

Freudowska podróż

Co z tym wszystkim zrobić? Najczęstszym odczytaniem upiornych marzeń Lyncha o zbrodniach jest to, że odkrywa zgniliznę, która gnije za błyszczącą fasadą Ameryki. Według Hoppera, jak i innych komentatorów, to właśnie odważne mówienie prawdy zdenerwowało tak wielu krytyków, gdy film trafił do kin. Ale jest to lektura, która rodzi szereg pytań. Czy ktokolwiek w 1986 roku byłby naprawdę zszokowany słysząc o nieprzyjemnych wydarzeniach w małomiasteczkowej Ameryce? I czy ktoś dzisiaj naprawdę wierzy, że tajemny wstyd tego kraju dotyczy włoskich śpiewaków pochodni w niepochlebnych perukach Franka-N-Furtera i płaczących psychopatów, którzy wąchają podtlenek azotu z własnych przenośnych butli? Blue Velvet zyskało swój kultowy statut nie przez eksponowanie obskurnej rzeczywistości, ale przez inscenizację przerażającej, ale i uwodzicielskiej fantazji.

Poczynając  od otwierającego film montażu w zwolnionym tempie widać wyraźnie, że Lynch nie chce, abyśmy postrzegali Lumberton jako prawdziwe miejsce, ale jako wymyślone miasto sztywno dialogowych i telewizyjnych archetypów. Potem, gdy Jeffrey wpada do zdeprawowanego świata Dorothy, niczym Alicja wpadająca do króliczej nory, film staje się jeszcze dziwniejszy: w swojej najsłynniejszej sekwencji alfons (Dean Stockwell) śpiewa bezgłośnie do nagrania In Dreams Roya Orbisona, podświetlając sobie twarz lampą, której używa jako imitacji mikrofonu. Bardziej sensowne jest – jeśli kiedykolwiek można powiedzieć, że film Lyncha ma sens – widzieć Blue Velvet nie jako akt oskarżenia wobec skorumpowanej Ameryki, ale jako freudowskie studium chłopca u progu dorosłości, rozdartego między poważanie rodzinnego miasta reprezentowane przez dziewiczą Sandy (być może nazwane na cześć bohaterki Grease) i nielegalne przyjemności reprezentowane przez prostytutkę Dorothy (z pewnością nazwane na cześć bohaterki Czarnoksiężnika z Krainy Oz).

To opowieść o dwóch konkurujących ze sobą narracjach, które wydają się rozgrywać w oddzielnych światach. Kiedy Dorothy po raz pierwszy odkrywa Jeffreya w swojej szafce, nacina mu policzek nożem kuchennym, ale następnego ranka jego twarz jest tak gładka jak zawsze. Kolejnej nocy Frank brutalnie go bije, ale jego siniaki znikają z cudowną szybkością. W pewnym sensie zastępuje każdego, kto chodzi do kina. Filmy pozwalają nam, tak jak Jeffreyowi, odwiedzić pokręcony półświat seksu, przemocy i nastrojowej muzyki przez kilka mrocznych godzin, zanim bez szwanku powrócimy do zwykłego życia.

Gry postmodernistyczne

Blue Velvet zachęca oczywiście do niezliczonych innych interpretacji: dlatego widzowie wielokrotnie do niego powracają. Ale nie można zaprzeczyć, że Lynch nie opowiada prostej historii (by pożyczyć tytuł jednego z jego późniejszych filmów); przełącza się między różnymi gatunkami i różnymi tonami, stale przypominając nam, że oglądamy dzieło fikcyjne.

W 1986 roku te postmodernistyczne gry były szalone – i dla niektórych krytyków irytujące. W „Washington Post” Paul Attanasio narzekał, że Blue Velvet był ostatecznie niepoważny, z „młodocianą jakością” „Czy nie byłoby fajnie, gdyby… była jakość”. W jednogwiazdkowej recenzji w Chicago Sun-Times Roger Ebert twierdził, że Lynch był tchórzem, wielokrotnie wyciągając Jeffreya z transgresyjnego półświatka Dorothy i Franka: „Czy obawia się, że widzowie mogą nie być gotowi na surowe S&M, chyba że są pewni, że to naprawdę żart? Byłem pochłonięty i przekonany relacją między Rossellinim i MacLachlanem, i… nie potrzebowałem reżysera wymachującego cylindrem i laską, gwiżdżącego, że to wszystko jest zabawne”.

Jednak w latach 90. wszystko, co denerwowało Attanasio i Eberta, stało się standardową praktyką. Tak jak rapowe nagrania epoki nabierały zwyczaju samplowania soulowych utworów, filmy niezależne podkradały sceny i scenerie z szalenie niepasujących do siebie filmów i łączyły je w dziwaczne nowe konfiguracje. Nie tyle zainspirowało ich życie scenarzystów-reżyserów, ile ich kolekcje wideo. Krótko mówiąc, kopiowali Blue Velvet. Modne retro filmy z lat 90., w stylu mix-and-match nauczyły się wszystkiego od Lyncha.

Wystarczy spojrzeć, jak wiele Wściekłe Psy ma wspólnego z Blue Velvet: starsi aktorzy obsadzeni w rolach, które ożywiająca ich kariery, podkład muzyczny DJ-a radiowego, odcinanie ucha, złowrogie zamieszanie w niewinnym przeboju sprzed kilkudziesięciu lat. (Stuck in the middle with you). W 1996 roku powieściopisarz i eseista David Foster Wallace posunął się tak daleko, że odrzucił Tarantino jako populistycznego naśladowcę Lyncha, kogoś, którego jedynym osiągnięciem było „wziąć to, co obdarte, charakterystyczne i groźne w pracy [Lyncha], i ujednolicić to, aż będzie gładkie, chłodne i wystarczająco higieniczne do masowej konsumpcji”.

Niezależnie od tego, czy zgodzimy się z tą oceną, czy nie, echa Blue Velvet istniejąnie tylko w twórczości Tarantino, ale także Roberta Rodrigueza, Jima Jarmuscha i braci Coen, nie wspominając już o dziesiątkach gorszych obrazów  pokazywanych na Sundance. Obejrzyj dowolny thriller z lat 90., który łączy ekstremalną przemoc z humorem i podkreśla swoją sztuczność mrugającymi odniesieniami do starych piosenek i filmów, a możesz się założyć, że reżyser jest fanem Lyncha.

Samego Lyncha nie można oczywiście winić za wszystkich ludzi, którzy poszli w jego ślady. Ale może Blue Velvet powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za popkulturową tendencję do umieszczania rzeczy w cudzysłowie – do bycia archaicznym i ironicznym zamiast szczerym. Może obraz ma tak wielu oddanych fanów, ponieważ, jak zauważył Ebert, zachęca nas, abyśmy spojrzeli na nasze najbardziej przerażające pragnienia, a potem wycofali się z chichotem, tak jak robi to Jeffrey, zamiast mieć odwagę je zbadać. W latach 90. zdecydowanie zbyt wiele filmów było owiniętych wygodnym kocem z Blue Velvet.