Wraz z nadchodzącą premierą filmu Stevena Spielberga, remake’u kultowego filmu z lat 60tych ubiegłęgo wieku, New York Times postanowił przyjrzeć się fenomenowi, jakim jest musical dla amerykańskiej kultury popularnej. Trzech krytyków, dramaturg i historyk teatru zastanawia się, czy musical zasługuje na nowe odczytanie — i jakie.

Oryginalny tekst ukazał się na stornach The New York Times. Link do materiału

Od premiery na Broadwayu w 1957 roku „West Side Story” — musical oparty na „Romeo i Julii”, stworzony przez czterech białych mężczyzn — jest jednocześnie uwielbiany i irytujący.

Ścieżka dźwiękowa, zawierająca takie klasyki duetu Leonard Bernstein – Stephen Sondheim, jak „Somewhere” i „Maria”, jest uważana za jedną z najlepszych w historii Broadwayu. Album w wykonaniu pierwszej obsady była numerem jeden. Film z 1961 roku zdobył statuetkę dla najlepszego obraz i dziewięć innych Oscarów. Spektakl był regularnie wznawiany, ostatnio na Broadwayu w zeszłym roku w radykalnej interpretacji belgijskiego reżysera Ivo van Hove. A teraz, w tym miesiącu, do kin trafia remake filmu autorstwa Stevena Spielberga.

A jednak od samego początku spektakl (w reżyserii i choreografii Jerome’a Robbinsa, na podstawie książki Arthura Laurentsa) podzielił część widzów i krytyków — przemoc, mieszanina tonów, a zwłaszcza sposób, w jaki podkreśla stereotypy, pokazując Portorykańczycy jako członków gangów. Nie wspominając już o tym, że w filmie z 1961 roku biała aktorka Natalie Wood grała latynoską rolę Marii.

Dlaczego „West Side Story” nadal ma tak dużą wartość kulturową? Czy powinno? Czy możliwe jest bycie wiernym tak bogatemu w emocje materiałowi i wciąż bycie reprezentatywnym dla obecnych czasów?

Poprosiliśmy pięciu ekspertów o ich opinie: Jessego Greena, głównego krytyka teatralnego The New York Times; Isabelię Herrerę, krytyk Timesa; Carinę del Valle Schorske, współautorkę magazynu Times i autorkę artykułu „Times Opinion” z 2020 roku, kwestionującego miejsce obrazu w kulturze; zdobywcę nagrody Tony dramaturga Matthew Lópeza („Dziedzictwo”); oraz Mishę Berson, autorkę „Something’s Coming, Something Good: ‘West Side Story’ and the American Imagination”.

Zebrali się przed obejrzeniem nowego filmu i tuż przed tym, jak pojawiła się informacja, że Sondheim, autor tekstów do musicalu i ostatni żyjący przedstawiciel jego zespołu kreatywnego, zmarł w wieku 91 lat. Scott Heller, tymczasowy redaktor sekcji Arts & Leisure, rozpoczął rozmowę i dalej szybko poszło.

SCOTT HELLER Jakie jest Wasze najsilniejsze wspomnienie z pierwszego razu, gdy widzieliśie “West Side Story”? Albo moment, który najbardziej utknął Wam w pamięci?

JESSE GREEN Po raz pierwszy zobaczyłem go w licealnej produkcji z niezwykle niezdarnym tańcem, gadatliwym śpiewem i całkowicie białą (nie latynoską) obsadą. Pamiętna, ale nie w dobry sposób. Na szczęście do tego czasu już go poznałem — z muzyki.

MATTHEW LÓPEZ Moja relacja z „West Side Story” jest nieco niezwykła, ponieważ mój ojciec był w filmie jako statysta. Wyraźnie widać go w początkowej scenie na placu zabaw, tuż po prologu. Kiedy miałem może 7 lat, pokazali mi to moi rodzice, a widok mojego ojca w wieku 14 lat był niesamowicie ekscytujący. I to był pierwszy raz, kiedy widziałem jakąkolwiek popularną rozrywkę z bohaterami z Puerto Rico. Dopiero później zmienił się mój stosunek do filmu. Widziałem nowe wystawienie w 2009 roku (mój pierwszy raz widziałem to na scenie) i byłem zszokowany tym, jak słabo zarysowano postacie z Portorykańczyków.

MISHA BERSON Prawdopodobnie jestem jedyną osobą, która widziała oryginał – właściwie trasę spektaklu z Broadwayu, która trafiła do Detroit, gdy miałam 9 lat. Poszłam na swoją lekcję tańca i chociaż to zamazane wspomnienie i nie rozumiałam tego zbyt wiele, urzekł mnie taniec, muzyka, energia i ekscytująca atmosfera towarzysząca pokazowi. Miałam obsesję na tym punkcie, ale jako dorosła nie widziałam kolejnej w pełni zrealizowanej produkcji na żywo, dopóki 5th Avenue Theatre w Seattle nie przygotował doskonałego wystawienia w 2007 roku.

ISABELIA HERRERA Niestety, moje wspomnienia są uwikłane w mikroagresję, która towarzyszy mi od czasów liceum. Moja rodzina pochodzi z Dominikany, z miasta Santiago de los Caballeros i prawdopodobnie jestem jednym z niewielu dzieci pochodzenia dominikańskiego, które uczęszczały do mojej szkoły średniej. Pamiętam, jak na lekcjach angielskiego biały kolega z klasy skarcił mnie, że nie widziałem wtedy „West Side Story”, mówiąc: „Ale czy nie jesteś Portorykanką?!”

CARINA DEL VALLE SCHORSKE Brzmi znajomo! W pokrętny sposób opinia twojego kolegi z klasy ma sens, ponieważ sam musical może równie dobrze dotyczyć osób pochodzenia dominikańskiego — jest taki ogólny. Po raz pierwszy zobaczyłam „West Side Story” na kasecie VHS, którą moja mama i wypożyczyłem z biblioteki publicznej, gdy miałam może 9 lub 10 lat. Dorastałam w Kalifornii, z dala od mojej portorykańskiej rodziny w Washington Heights, więc pomyślałam, że mogłabym dowiedzieć się czegoś o mojej kulturze, której wcześniej nie znałam. Ale nic na ekranie — poza kratami schodów przeciwpożarowych — nie przypominało mi ludzi ani okolicy, którą znałem z częstych wizyt w Nowym Jorku. Skończyłam film, czując się jeszcze bardziej zdezorientowana niż wcześniej, co miało oznaczać bycie Portorykańczykiem – dla mnie i dla „przeciętnego” Amerykanina.