Blog
7x JarmuschOd czasu swojego debiutu Jim Jarmusch jest na „Nieustających wakacjach”
Redakcja 05.05.2022Amerykański buntownik o europejskiej wrażliwości, egzystencjalista, poeta, kinofil, muzyk rozkochany w jazzie i rocku, twórca obdarzony abstrakcyjnym poczuciem humoru – Jim Jarmusch to król kina niezależnego. W maju w Kinie CK rozpoczynamy prezentację cyklu 7xJarmusch: Kultowe filmy Jima Jarmuscha, który dla polskich widzów przygotował dystrybutor Gutek Film. Z tej okazji artykuł, który w wersji oryginalnej ukazał się na portalu The Spool w styczniu 2020, gdy reżyser został wybrany na „filmowca miesiąca”. Tekst Sohama Garde przybliża debiutancki obraz reżysera, „Nieustające wakacje„, który otworzy przegląd 8 maja w Kinie || Konfrontacji.
Od czasu swojego debiutu Jim Jarmusch jest na „Nieustających wakacjach”
Niezależnie od tego, co można by myśleć o wyznacznikach teorii kina autorskiego, jedną z jej części, która niezaprzeczalnie jest ważna dla oceny pracy filmowca, jest nierozłączny związek istniejący pomiędzy jego poszczególnymi filmami. Istnieje jeden wspólny mianownik dla całej twórczości filmowca — jest to żywy człowiek, który posiada własne przekonania polityczne, wnikliwość kulturową i osobistym związk z tym, co tworzy. Dlatego prace filmowca powinny być analizowane mając na uwadze samego autora.
Z tego powodu oglądanie filmów reżysera w porządku chronologicznym jest pouczającym ćwiczeniem – w ten sposób wyraźnie widać, jak rozwijały się jego wybory, jak szlifował swój warsztat, podchwytywał nowe sztuczki, a z czasem zmianę jego światopoglądu wraz ze zmianą świata dookoła. Nie zawsze tak się dzieje, ale nawet ścieżki kariery reżyserów, które ostatecznie utknęły w artystycznej stagnacji lub porażce (Terry Gilliam, Sanjay Leela Bhansali, Kevin Costner) mają wyjątkowe znaczenie dla sztuki kinowej.
Przyjrzenie się narodzinom kariery filmowaca z perspektywy czasu okazuje się równie ważne dla zrozumienia, gdzie leżą jego korzenie, skąd pochodzą tendencje, które się pojawiają w jego obrazach, oraz poglądy jako artysty. Pod tym względem debiutancki obraz Jima Jarmuscha z 1980 roku „Nieustanne wakacje” był katalizatorem znacznie większego, niezależnego ruchu filmowego, który przyniósł nam nowe pokolenie filmowców (Richard Linklater, Harmony Korine, Kevin Smith, Todd Haynes, Todd Solondz, Mike Mills, Greg Mottola i wielu innych).
Aby zrozumieć kontekst, w jaki artysta myśli i zmaga się z „twórczą materią” nieoceniona jest możliwość obserwowania genezy stylu danego filmowca, który rozwijał się przez kolejne lata, i przyglądania się pierwszym oznakom powstawania osobistej wizji. Kontekst pracy podkreśla trudy wizualnego medium i drobne zmiany w świadomości politycznej i społecznej zachodzące wraz z upływem lat.
Wróciłem do „Nieustających wakacji” niemal siedem lat po tym, jak obejrzałem go raz pierwszy i po obejrzeniu wszystkich filmów Jarmuscha powstałych od tego czasu. To film pełen wad, eksperymentalny i odkrywczy, nakręcony na taśmie 16 mm i składający się z typowych cząsteczek strukturalnych, które później stały się fundamentami jego pracy.
Podczas gdy niektórzy filmowcy wchodzą na rynek już w pełni uformowani i gotowi, by zrobić wrażenie na widzach (jak Terrence Malick w „Badlands” i Lars von Trier w „Elementach zbrodni”), debiut Jarmuscha jest bardziej zbieżny z „Cieniami” Johna Cassavetesa i „Kto puka do moich drzwi” Martina Scorsese. Jest to proces uczenia się, który wpada w pułapkę klasycznądla początkujących filmowców, polegającej na próbie powiedzenia wszystkiego naraz. Jednak te filmy przetrwały jako klasyki, szczególnie ze względu na ich związek z późniejszymi arcydziełami danego filmowca.
Film opowiada losy próżniaka Alliego (Chris Parker), której głównymi zajęciami są dziwne formy tańca, palenie papierosów, unikanie ważnych decyzji życiowych i nawiązywanie swobodnych rozmów z ludźmi, których spotyka podczas przemierzania zrujnowanych krajobrazów zachmurzonego Manhattanu. Jest to typowy wyraz apatii i bezcelowości, które młodzi dorośli czują znajdując się na granicy między byciem wtłoczonym w dorosłe społeczeństwo, a nauczaniem w szkołach.
W przypadku samego Jarmuscha, on także niewiele wcześniej rzucił szkołę i efekty były podobne, jeśli nie większe. Ostre rzuty kamery i ziarnistość obrazu, które stapia się z brudem i kurzem zapomnianych pozostałości pustego bloku miejskiego i klaustrofobicznego mieszkania, są synonimami ludzi, którzy żyją jak duchy. Żyją, ale po co? Dla kogo? To bardzo charakterysyczne, a może nawet komiczne, że obejrzałem ten film na ostatnim roku studiów, bo nie czuł bym się z nim aż tak głęboko związany, gdybym sam był lepiej przystosowany do dorosłego życia.
Gdy jako młody człowiek zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę to nie, właściwie nie wiesz, co do cholery chcesz zrobić, wrażenie jest przytłaczające. Pomimo ponurego wyglądu filmu, jest on podszyty humorem (sam tytuł jest suchym żartem), który od czasu do czasu odrzuca egzystencjalizm, który staje się znacznie ważniejszym tematem rozmów w filmach takich jak „Kicking & Screaming” Noaha Baumbacha (1995) i „Funny Ha Ha” Andrew Bujalskiego (2002).
Jarmusch w tym przypadku niezbyt koncentruje się na otchłani przyszłości, a przemierzanie Manhattanu przez jego głównego bohatera i spotkanie różnych włóczęgów jest zarówno odą do miasta, jak i potwierdzeniem, że nigdy nie jest się samotnym. Reżyser pozwala swojej kamerze poruszać się bez wyraźnej struktury lub wzoru, tak jak zrobiłby to później Linklater w „Slackerze”, gdzie bezcelowość jest celem samym w sobie, uwolnieniem ducha, aby znaleźć inspirację w czymkolwiek i gdziekolwiek się da.
Już w swoim otwierającym monologu Allie określa osobistą filozofię, którą zbudował wokół swojej bezcelowości. Często używa słowa „jeśli”. Uważa, że historie to tylko przypadkowe punkty połączone ze sobą, które ostatecznie pochodzą z… „czegoś” – to dobry sposób na opisanie filmografii Jarmuscha.
Śladu Allie w różnych częściach miasta są splecione z diegetycznymi i niediegetycznymi dźwiękami, które zarówno przywołują przeszłość (muzyka Ennio Morricone do „Dobrego, złego i brzydkiego”), jak i oddają teraźniejszość filmu (dźwięk pocisków nuklearnych). Muzyka jazzowa, główny charakterystyczny dźwięk „bycia na Manhattanie”, rozbrzmiewa w całym filmie, podobnie jak echo kościelnych dzwonów. Wśród tego, Allie prowadzi lekkie lub ciężkie rozmowy, od krótkiej rozmowy o „Dzikich niewiniątkach” z dziewczyną w kinie, po dyskusję o życiu i utknięciu ze schizofrenikiem mieszkającym w opuszczonym bunkrze.
Nie wszystkie spotkania są lekkie i dziwaczne. Odwiedza też matkę w szpitalu psychiatrycznym i jest to jedyny moment w filmie, w którym mamy okazję zajrzeć w mroczną przeszłość bohatera. To najbardziej niepokojąca scena, ponieważ jego rozmowa z matką prowadzi donikąd (choć ona go rozpoznaje), podczas gdy starsza kobieta, która mieszka z matką w pokoju, histerycznie rechocze, co wyraźnie jest objawem choroby. I chociaż odniesienia do tej sytuacji nie pojawiają się ponownie w filmie, pozostaje ona jako coś, co później będzie w umyśle Alliego – duch, który podąża za nim, gdy przechodzi z miejsca na miejsce.
Patrząc wstecz, „Nieustające wakacje” jawią się jako proroczy drogowskaz dla kariery Jarmuscha. W zdumiewający sposób zapowiadają, jak 40 lat później zostanie zdefiniowana jego twórczość filmowa. „Spotkałem się z różnymi ludźmi… obserwowałem, jak zachowują się na swój własny, mały sposób. Dla mnie ci ludzie są jak szereg pokoi. Po prostu wszystkie miejsca, w których spędzałem czas” – mówi Allie.
Zaangażowanie Jarmuscha w kino niezależne pozostaje cały czas równie żywotne i silne, a osobliwy wątek w jego filmografii przekształcił się w filozofię robienia filmów. Filmem „Paterson” prawie zatoczył koło, tworząc bardziej stabilną, XXI-wieczną wersję „Nieustających wakacji”. Pomimo, że jego bohater, grany przez Adama Drivera Paterson, był bardziej ustabilizowany, wciąż podobnie jak Allie, przemierzał krajobrazy swojego domu i poznawał nowych ludzi. W Alliem, Patersonie i wielu innych bohaterach pomiędzy nimi, Jarmusch ujawnia się jako filmowiec oceniający siebie jako autora i łączący kropki od samego początku drogi, by stworzyć coś głębokiego.