Konteksty
Krystian LupaMówić do tajemniczej połowy
"Gazeta Wyborcza". Magazyn, 5 grudnia 2015 r.
Co w sytuacji zagrożenia demokracji obywatele mogą zrobić? Co zamierzacie (ty zamierzasz) zrobić sami? Co powinniśmy zrobić razem?
To właśnie problem demokracji: ubogie narzędzia reakcji obywatelskiej na schorzenia i patologie demokratycznych mechanizmów! Odczuwamy, że protesty obywatelskie, manifestacje są mizernym środkiem, zwłaszcza w konfrontacji z cynicznym partnerem. Demokracja nie dopracowała się mechanizmów samozabezpieczeń przed uporczywie powtarzającą się degradacją wyłanianych z niej rządzących elit. Jaki jest powód tej postępującej degradacji po roku 1989? Degradacja dyskursu społecznego i politycznego.
Okres przemian dopuścił do debaty grupy zaangażowanych i zaawansowanych ideologicznie ludzi, poza tym demokracja była obiektem pragnienia, marzenia i systemu wartości, które ogarniały sporą część polskiego społeczeństwa.
Ostatnia dekada to zamieranie świadomości politycznej, a nawet wejście generacji totalnie indyferentnej. Demokracja stała się pustym słowem, frustracje dzisiejszego pokolenia artykułowane są inaczej – to ponowne zejście w stan społecznego prymitywizmu, tym razem w wydaniu połączenia z cywilizacyjnym konsumpcjonizmem.
To prowadzi do szczególnego debilizmu dzisiejszych politycznych dialogów.
Co może zrobić obywatel? Kupę na ulicy!? Państwo demokratyczne nie stworzyło przestrzeni obywatelskiego dyskursu politycznego, choćby jakiegoś uwspółcześnionego modelu demokracji ateńskiej. W gruncie rzeczy obywatel jest wyłączony z możliwości takiego dyskursu – utrzymywany przez wszystkie instancje w bezpiecznej przestrzeni nieważności – i stąd również rosnący indyferentyzm.
Jak to możliwe, że w głosowaniu bierze udział tylko połowa upoważnionej do tego populacji? Jak to możliwe, że państwo, że społeczeństwo, że 25-letnia polska demokracja doprowadziły do takiego stanu?
Głosowanie powinno być obywatelskim obowiązkiem. Ten stan zejścia w obywatelską pasywność, w starych i bezpiecznych demokracjach tolerowany, w młodej demokracji jest katastrofalny. Żerują na tym ludzie coraz marniejszego autoramentu.
Jak można utrzymywać chorą demokrację produkującą elity polityczne coraz marniejszej kondycji?
Z łona tych samych mechanizmów zrodził się Hitler. Przyjrzyjmy się dokładniej wypadkom z 1933 roku… Jeśli się nie pospieszymy, jeśli nie uda się nam zablokować tego, co się dzieje – tworzący się na naszych oczach Frankenstein urośnie do rozmiarów niezwyciężalnych. Zapominamy, że w minionych epokach społeczeństwa, a nawet ich światli liderzy, nie zauważały kreujących się struktur faszystowskich nowotworów. Dopiero post factum stawało się to widoczne. I zawsze się potem wydawało, że tak łatwo można było tego uniknąć.
Co czyni mieszkańca znów wyradzającej się erupcyjnie rzeczywistości milczącym i pasywnym matołem? To bezradność wobec aury, narzucanej narracji, mitu założycielskiego, lawiny kłamstw uzurpujących prawdę.
To jasne, że ludzie bazujący na poparciu najbardziej nieświadomej części populacji nie mogą mówić prawdy, wikłają się więc w tej relacji z wyborcami w narastającą magmę kłamstw i manipulacji. W tym chorym społecznym dyskursie rośnie hybryda – nierzeczywistość mityczna kanalizująca nienawiść i resentymenty. To typowy proces nowotworowy rozwijający się w każdym takim przypadku – Niemcy lat 30. są tu najwymowniejszym modelem.
Naiwne oczekiwanie drugiej części społeczności, że liderzy takiej politycznej i psychologicznej hybrydy poddadzą się obowiązującej na zewnątrz (czyli w naszym świecie) logice, to strata czasu. Wiadomo od początku, co znaczy na przykład wznowienie procesu smoleńskiego w wydaniu Macierewicza. To naginanie rzeczywistości do postawionej na początku maniakalnej tezy, bo ona jest motywem założycielskim mitu Macierewiczowej sekty – oczekiwanie, że w nowej sytuacji wraz z jej nową odpowiedzialnością ten człowiek może wrócić do rzeczywistości na zewnątrz sekty, do „naszej logiki”, jest wciąż powtarzanym grzechem naiwności wszystkich znajdujących się na zewnątrz obłędu. I dlatego za każdym razem udaje się ten głupawy proces oszukiwania wszystkich przez grupę żądnych władzy maniaków.
Co robić? Co ja mam robić? Zadaję sobie od pół roku to pytanie. Szukać trafnych materii dających nam uświadomienie? Mówić – cóż więcej może zrobić artysta? Nie do opętanych mitem – bo ci, jak mówi Thomas Bernhard, całą swoją koncentrację skupiają na tym, żeby nie rozumieć – ale do tej nieznanej i tajemniczej połowy społeczeństwa, która nie głosuje.
To fantastyczna myśl – ludzkie monologi, jeden po drugim, jednominutowe monologi ludzi w owym pamiętnym finale zeszłotygodniowego Sejmu. Nagle w groteskowej zgrai opętanych politycznych potworów można było zobaczyć ludzi. To zbawienne. Ludzie zaczynają czegoś słuchać… Może taka droga?
Mówmy i myślmy więcej o ludzkim podłożu tego wszystkiego. Znajdujmy i ujawniajmy mechanizmy kłamstwa, którego padamy ofiarą. Ono jest rozleglejsze, niż się nam wydaje. Mówmy o prawie człowieka do obywatelstwa, o idei i tajemnicach demokracji. Niech ci, którzy mają jeszcze takie możliwości w mediach, stwarzają fora takich dyskursów, zamiast plątać się w otchłani medialnego cyrku.