Powyższe zdanie zdecydowało, że na egzaminie z tekstologii u dr Kitlińskiego, na 3 roku Lingwistyki Stosowanej UMCS, dostałam 6 (tak, wiem, że takiej oceny nie ma w skali akademickiej, ale u dr Kitlińskiego była). Wydaje mi się, że dla angielskiego zespołu Imitating the Dog nie wystarczyłoby skali, by podsumować rozmiar intertekstualności, którym się posługują w tworzeniu spektaklu.

Spektakl Heart of Darkness jest odważnym – tematycznie i wizualnie – i nowoczesnym przeniesieniem opowiadania Conrada we współczesne realia. Przy tym podejmuje dialog o wydźwięku powieści w momencie, gdy powstała, i tego, jak brzmi obecnie, w całkiem innych realiach społecznych i politycznych, także poprawności politycznej. Opowiadana na nowo dostosowuje się do dzisiejszych odbiorców, ale także perspektywy twórców – zróżnicowanego pod względem pochodzenia, jak samo angielskie społeczeństwo, zespołu.

Trzon spektaklu wciąż stanowi historia Marlowa i Kurtza. Ale zamiast XX-wiecznego, kolonialnego Kongo akcja toczy się na terenie dystopijnej Europy – przyszłości? obecnej? – gdzie zlewają się granice, zniszczonej przez niszczycielskie wojny i walkę o władzę. Marlow jest prywatnym detektywem – czarnoskórą kobietą z Kinszasy, która na zlecenie jedzie w odwrotną niż w oryginale stronę – z Afryki do kontynentu białych. Siły zła, okrucieństwa ludzkiego, „jądro ciemności”, symbolizują obozy koncentracyjne, a nie dżungla. Spektakl jest jak matrioszka – elementy wyłaniają się jeden z drugiego, uzupełniają się ale również istnieją niezależnie. Mamy spektakl wewnątrz spektaklu gdy twórcy wypadają z ról, by zastanowić się nad tym, jakie podejście do inscenizacji powinni obrać. Kłócą się o interpretację – silne rasistowskie, pierwotne znaczenie opowiadania zderza się z ich własnym pochodzeniem, czarnoskórzy aktorzy ukazują konflikt by odgrywać (kolejny raz) stereotypowe role. Niezależnie od tego, czy uznamy że Heart of Darkness sprowadza mieszkańców Afryki do prymitywów, czy też że jest palącą krytyka kolonializmu uwięzionego w swoim czasie, wystawienie tekstu na scenie przenosi go w teraźniejszość. Literatura może być usprawiedliwiona, choć nie rozgrzeszona, przez kontekst. Teatr nie jest. Musi sprostać dzisiejszym standardom. Musi wynaleźć się na nowo. Aktorzy odbywają ożywioną debatę o skutki kolonializmu porównywanego do skutków kapitalizmu na współczesny świat. Decydują się przewrócić porządek opowiadania, odwrócić role, tak by pasowały do nich samych i do teraźniejszości.

Oś spektaklu jest dodatkowo opleciona ogromną ilością nawiązań popkulturowych. Ich odkrywanie, wyłapywanie, będzie ekscytujące dla odbiorcy, który odczyta wszelkie nawiązania. Najbardziej oczywiste są odniesienia do Czasu Apokalipsy Francisa Forda Coppoli, które pojawiają się parokrotnie na przestrzeni spektaklu. Nie tylko ikoniczny Cwał Walkirii, helikoptery czy deliryczna wypowiedź Marlowa – jest też wpleciony monolog Coppoli, „behind the scenes” z filmu, gdy tłumaczy swoje motywacje za jego przeniesieniem akcji. W innej scenie ofiary kolonializmu, a następnie kapitalizmu zyskają oblicze zombie z Dawn of the Dead. Jest też sekwencja z podniosłą imperialną pieśnią, gdy twórcy rozpatrują dziedzictwo brytyjskiego kolonializmu.

Wyróżniającą cechą adaptacji jest jej strona wizualna. Jest to jedna z najbardziej kreatywnych produkcji multimedialnych, jakie kiedykolwiek widziałam. Większość akcji na scenie jest filmowana z kamer poruszanych przez aktorów, następnie prezentowana na kinowych ekranie na horyzoncie sceny i dodatkowych ekranach zawieszonych nad głowami aktorów, tworząc w ten sposób dodatkowe przestrzenie. Tak naprawdę główna historia odgrywa się właśnie na ekranach – przy użyciu dodawanego tła, obrazów, efektów, przenoszących się wraz z podróżą Marlowa. Aktorzy na monitorach są niejako „wlani” w akcję. Tła w stylu komiksowym przywodzą na myśl Sin City Franka Millera i Roberta Rodrigueza. Aby to wszystko zrealizować muszą być diablo sprawni realizatorsko – i to zarówno aktorzy na scenie, którzy animują przestrzeń, mają szereg zadań nie-aktorskich, poza wcielaniem się w szereg postaci – jak i ekipa realizatorska. Tu nie ma mowy że efekt nie wejdzie, wizualizacja się nie pojawi, opóźni, muzyka źle trafi. Tak naprawdę to od wirtuozerii technicznej zależy powodzenie całości.

Taka meta koncepcja tworzenia dzieła teatralnego jest nowatorska, odważna, a zarazem przemyślana, drobiazgowo przygotowana wizualnie. Tak może wyglądać teatr przyszłości.
Ewa Molik