Blog
Tematem głównym jest relacja Kościoła i władzy, ale tym co zasługuje na szczególna uwagę jest temat nieco drugoplanowy – spektakl finalnie opowiada o tym, czym w ogóle jest teatr w po-pandemicznej rzeczywistości i trzeba przyznać, że ten temat nie jest przedstawiony banalnie.
Jest „coś” w tym spektaklu autentycznie interesującego, co przecież nie zdarza się aż tak często. Całość jest długa i niektóre gagi sprawiają wrażenie jakby były rozciągnięte w nieskończoność. Ten zabieg powoduje to, że widz czasami może nie wiedzieć co tak naprawdę się dzieje i do czego to wszystko w ogóle ma prowadzić. Ale może po prostu musi być taki „rozwleczony”. W trakcie akcji to nieco wkurza, ale na koniec „wychodzimy z teatru” z zupełnie innym wrażeniem. Może zatem jest to jakiś „sposób”. W ostatniej godzinie jakoś się wszystko spięło w całość i ostatecznie wyszedł z tego poważny, skłaniający do refleksji, spektakl.
Jednakże wiele można powiedzieć dobrego o tym spektaklu. Koncepcja teatralnej trupy (dowodzonej przez autentycznie wierzącego, lekko nawiedzonego duchownego), która robi sobie jaja z religii (i przy okazji ze wszystkiego z czego tylko może) jest bardzo interesująca. Wszystko to odbywa się do czasu za pozwoleniem demonicznego papieża, który na wygłupy pozwala, jednak uruchamiania poważnych narracji – zabrania.
Wspomniane gagi w swej istocie są problematyczne, bo reżyser programowo sobie żartuje z wszystkiego – od Holocaustu, po apostoła Piotra, który jest jąkałą. I z tego jąkania też jest beka (która np. mnie nie ubawiła). Są tam także żarty rasistowskie, teksty w stylu cyt. „chyba go pojebało, że chce być kobietą” rzucone na temat faceta przebranego za kobietę, etc.
Klata robi to na różne sposoby, najpierw widzimy jak aktorzy opowiadają sobie rasistowskie żarty, (które wszyscy znamy), a za jakiś czas na scenę wychodzą trzej królowie, z których jeden ucharakteryzowany jest na kogoś w rodzaju Murzynka Bambo, itd.
Te celowo niepoprawne politycznie żarty powodują u współczesnej publiczności (także u mnie) zgrzytanie zębów, bo mimo tego, że celowo kontrowersyjne to w tej swojej celowości chyba ostatecznie jednak nieco chybione. Co jednak trzeba docenić to fakt, że współcześnie nikt się już tak odważnie nie zabawia, co Klacie trzeba zanotować po stronie plusów. Żarty z biskupa widzimy w co drugiej produkcji, ale takiej „niepoprawności” w oficjalnym obiegu raczej często nie spotykamy. Klata wciąż chce żeby teatr był „wywrotowy”, wciąż mu zależy na przekraczaniu tabu. Problem jednak polega na tym, że społeczeństwo (a także my wychowani na awangardzie) w ten sposób „wywrotowego” żartu dzisiaj już chyba nie do końca potrzebujemy. Z Przez wzgląd na to odnosi się wrażenie, że jest to trochę spektakl, który większe wrażenie zrobiłby dwadzieścia lat temu, gdzie przekraczanie granic poprawności politycznej w sztuce było sexi. Dzisiaj, kiedy prawicowi populiści tak naprawdę „unieważnili” polityczną poprawność, dla progresywnych środowisk stała się ona z powrotem obiektem pożądania. Stąd żarty Klaty wywołują we mnie pewien dysonans, bo przecież sam cenię odważną sztukę i w sumie przede wszystkim taką się interesuję, ale wydaje mi się, że ten spektakl w tej warstwie jest nieco, po prostu, „przestarzały”.
Jednakże moje zarzuty odnośnie nieco może oldskulowej poetyki żartu formułuje bardzo ostrożnie, natomiast chwalić chcę odważnie, bo mnie ten spektakl koniec końców, jakoś jednak urzekł. Jest w nim wiele poziomów, których chce się bronić; które autentycznie urzekają i które dzisiaj wydają się bardzo ważne. Sama teza, którą można sprowadzić do stwierdzenia, że po „dżumie” już nie powinniśmy się śmiać (bo śmiech był zarezerwowany na czas zarazy) jest bardzo interesująca. Powstaje z tego bardzo aktualny obraz „danse macabre” nawet jeżeli czasami trudno się wkręcić w zaproponowane na scenie poczucie humoru.