Konteksty
Ellie CovanCitizen Reno
„Extreme Exposure. An Anthology of Solo Performance Texts from the Twentieth Centry”, ed. Jo Bonney, Theatre Communication Group, New York 2000
Tłumaczenie:Bartosz Wójcik
Uważam, że miałam niesamowite szczęście być dosłownie setki razy świadkiem występów Reno w moim salonie, szerzej znanym jako Dixon Place, laboratorium teatralnym położonym na Dolnym Manhattanie. Przez wszystkie te lata w czasie jej występów nigdy nie opuściłam pokoju; próbowałam, ale nigdy do tego nie doszło. Myślę, że powodem takiego stanu rzeczy jest jej sztuka: całkowicie organiczna, nieustająco spontaniczna i całkowicie nieprzewidywalna.
Gdy poproszono mnie o wypowiedź na temat Reno i jej twórczości, najpierw miałam ochotę, żeby ją narysować. Rysunek uchwyciłby jej ruch, jej gesty. Ramiona wyciąga przed siebie, palce rozczapierzone, głowę odrzuca w tył, usta to zaś w ogóle osobny obrazek. Gdy jej psychika wykonuje popisy akrobatyczne, ciało jest w ciągłym ruchu. Jej pies Lucy [obecny pies Reno nosi imię Edith Ann] także byłby na tym rysunku, bo zupełnie, tak jak samej Reno, nie sposób Lucy przeoczyć. No i, rzecz jasna, śmiech Reno – myślę, że mogłabym z powodzeniem narysować jej śmiech. Jej włosy i ciało poruszają się w przeciwnych kierunkach – Reno traci nad nimi kontrolę!
To pozory. To poza. Reno doskonale wie, co robi, dokąd zmierza i dlaczego tak się dzieje. Od niespełna półtorej dekady zasuwa w pocie czoła. Gdy poznałam ją w 1986 roku, była w ciągłym ruchu: przemierzała Nowy Jork, występując co wieczór, nierzadko dwa lub trzy razy w ciągu jednej nocy, i odwiedzając zarówno przestrzenie oferujące gościnę alternatywnym performansom na Dolnym Manhattanie, jak i te położone powyżej kluby specjalizujące się w występach komediowych. Rozpoczynała od pięciominutówek na scenie WOW Café w 1984 roku, by w 1987 roku po raz pierwszy zaprezentować swój solowy, w pełni autorski program. Pracowała non stop, z większym lub mniejszym powodzeniem. Pamiętam czasy, kiedy nie można jej było zgonić ze sceny. Raz nawet tak mnie zirytowała swoją przemożną potrzebą zawłaszczania Dixon Place, że zabroniłam jej tu występować. Zakaz nie trwał zbyt długo – nie dało się jej ot tak po prostu okiełznać.
Reno od zawsze była w awangardzie komediowego performansu: pierwsza z wielu osób z artystycznego środowiska Nowego Jorku, która nieodwołalnie zmieniła swoje imię oraz kolor włosów. Reno zmusza nas do śmiechu zarówno z niej, jak i z samych siebie – śmiejemy się aż do łez. Podejrzewam, że tylko nieżyjący już Frank Maya (wybitny poeta-performer i pieśniarz) był w stanie mnie równie mocno rozśmieszyć – a jego twórczość komediową cechował podobny autobiografizm, wrażliwość i odkrywczość.
Atutem Reno nie jest wyłącznie humor. Jej dowcip jest precyzyjnie inteligentny – trafia w sedno, punktuje bez pudła. Widzowie czują się docenieni. Reno szanuje ich intelekt. Mnie jednak najbardziej przyciąga jej odwaga. Nie mam na myśli braku tremy. Nie lęka się mówić prawdy, otworzyć się i uzewnętrznić publicznie, zdenerwować swoich odbiorców, czy też popełniać błędy. Nie boi się nie być zabawna. A to w tej branży jest oznaką odwagi. Według mnie, Reno zawodowo zajmuje się komedią, ale nie opowiada kabaretowych dowcipów na scenie. W przeciwieństwie do typowych dla branży komediowych stand-upów, forma i składnia jej monologów nie opiera się na sprawdzonej formule jasno zarysowanych puent. Jej twórczość zaklasyfikowano jako „radykalną” – osobiście uważam ten epitet za zbyt łagodny.
Wszystko, co Reno robi jest zarówno prywatne, jak i polityczne. Zupełnie jak w przypadku społecznej satyry Lenny’ego Bruce’a, praca Reno jest jednocześnie jej życiem. Artystka nie traci cennego czasu na scenie, ale bierze się za barki z rządem, z przemocą domową, polityką społeczną, seksualnością, aborcją – i nie mam na myśli łatwych i tanich żartów z polityków i celebrytów. Roztrząsa ważne, palące sprawy, nie przejmując się tym, ani tym czy jest akurat szalenie zabawna, ani tym czy jest politycznie poprawna. Jednocześnie znakomicie radzi sobie z najbardziej prozaicznymi kwestiami, jak na przykład weekend poza miastem czy zmora niekończących się korków, i potrafi zaprezentować je w sposób celowo przesadny, posiłkując się swoją fizycznością i swoim szałem.
Pamiętam, jak mój ojciec płakał ze śmiechu podczas występu Reno. Gdy mój tato zanosi się śmiechem, całym jego ciałem targają wstrząsy – widziałam z głębi kuchni, jak pulsowały mu plecy. Po występie, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, moja matka powiedziała: „Ona jest cudna!”. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że Reno była na swój sposób „cudna”, gdy wyrywała sobie włosy z głowy, doprowadzona do furii kampanią polityczną, której przewodził ówczesny burmistrz.
Reno porównała kiedyś śmiech do drzwi, do nowej perspektywy, do czegoś, co wydłuża czas. Kiedy mowa o indywidualnej albo politycznej niesprawiedliwości, Reno jest nieoceniona w dawaniu siły swojej publiczności, jednocząc ją we współodczuwaniu, wspólnym oburzeniu czy frustracjach. Rozśmieszanie ludzi to dla Reno ratowanie samej siebie. Tak to rozumiem.
* Ellie Covan jest założycielką Dixon Place, nowojorskiego klubu teatralnego znanego z występów artystów queerowych i awangardowych.