Konteksty
Anka HerbutKoniec jest celem
„Dwutygodnik” nr 157, 04/2015, (dostęp: 27.08.2016)
Na „Placu Bohaterów” Krystiana Lupy wszystko już dawno powymierało: marzenia, utopie, wiara w możliwość zmiany czy jakiś nadrzędny sens życia.
Jakoś tu pusto. Na ogromnej scenie stoją dwie przykryte folią szafy, stół z fotelem, kilka pudeł z napisem „Oxford” i równo rozłożone na podłodze buty profesora Józefa Schustera. Trochę wyrzuconych z szafy ubrań i deska do prasowania. Przeskalowane okno na wiedeński Heldenplatz po lewej stronie. Wypłowiałe kolory. W tle stłumiony ambient. I wrażenie, że obcuje się z tym, czego już nie ma.
Cały pierwszy akt spektaklu stanowi rozbudowany monolog pani Zittel (Eglė Gabrėnaitė) – wyemancypowanej gospodyni profesora. Kiedy profesor żył, miał słabość do eleganckich butów. Nawet dzień przed planowanym wyjazdem do Oxfordu zamówił kolejną parę. Kiedy profesor żył, miał też słabość do czystych, perfekcyjnie wyprasowanych białych koszul. Józef Schuster – najsłynniejszy fanatyk dokładności. Gdy popełnił samobójstwo, nic się w gruncie rzeczy nie zmieniło: dłonie Zittel nadal drżą, kiedy próbuje składać jego koszule w idealną kostkę. Pokojówka Herta (Rasa Samuolytė / Toma Vaškevičiūtė) bezustannie czyści piętrzące się pary męskich butów. I wciąż spogląda przez okno, z którego wyskoczył profesor. Kiedy do niego podchodzi, zastyga w bezruchu. Trwa to zwykle zbyt długo. Czas się rozszczelnia – zaczyna płynąć innym trybem.
kiedy wychodzimy z domu, tracimy wzrok i słuch
Piętnastego marca 1938 roku na Heldenplatz Hitler ogłosił aneksję Austrii, a tłumy wiwatowały. W tym samym roku z okna rzucił się najmłodszy brat profesora. Ze względu na swoje żydowskie pochodzenie Schusterowie wyprowadzili się wtedy do Wielkiej Brytanii: Józef do Oxfordu, a jego brat Robert do Cambridge. Po latach wrócili, mimo że nie było dokąd wracać. Nie było też dokąd ponownie uciekać. Wspomnienia 1938 roku aktualizują się każdego dnia: nienawiść wobec Żydów wcale nie zetlała. Wciąż można zostać oplutym na ulicy. Od dziesięciu lat profesorowa Schuster słyszy krzyki dobiegające z placu Bohaterów. Żeby przed nimi uciec, Schusterowie decydują się na wyjazd do Oxfordu po raz drugi. W przeddzień wyjazdu profesor popełnia samobójstwo. Jego historia powraca w kolejnych scenach w różnych wariacjach i kontekstach. Na placu Bohaterów mówi się tylko o przeszłości. Przyszłości nie ma. W miejsce przyszłości język przynosi pauzy i elipsy.
W ostatniej sekwencji pierwszego aktu na tylnej ścianie pojawia się projekcja profesora Józefa w białej koszuli. Rama sceny rozpala się jasnym światłem. Tyle tylko zostaje: to, co zapamiętane. To, co przechowane w pamięci lub zapisane w zbiorowej albo jednostkowej świadomości.
Herta przegląda się w lustrzanych drzwiach szafy. Koniec pierwszego aktu.
profesor chciał mnie widzieć tylko w czerni
Przez ponad cztery godziny spektaklu w tle sączy się utrzymany na granicy słyszalności, minimalistyczny ambient. Modyfikowany odgłosami miasta, zbyt długim biciem zegara, krakaniem kruków. Regularnie wzmacniany i osłabiany, z czasem przestaje być zauważany i hipnotyzuje jednostajnym dźwiękiem. Muzyka (Bogumił Misala) jest w spektaklu Lupy dozowana bardzo oszczędnie. Funkcjonuje raczej podprogowo – umyślnie wysterowana o jeden poziom za cicho. W podobny sposób budowany jest obraz wideo (Łukasz Twarkowski): zamykająca horyzont projekcja wileńskiego Wzgórza Giedymina wyświetlona zostaje w ultrazwolnionym tempie. Obraz ulega minimalnym przekształceniom, które zauważyć można jedynie w ramach dłuższych odcinków czasu. Stopniowo blaknie, a na miejscu zasygnalizowanego w krajobrazie zamku pojawia się płaski pejzaż. To, czego nie ma. Nie to, co jest. W „Placu Bohaterów” plan dźwiękowy i wizualny działają na zasadzie synergii: teoretycznie i wideo, i muzyka mogłyby bardziej zdecydowanie powalczyć o uwagę widza. Podobnie jak konsekwentnie czarne kostiumy, nad wyraz organicznie funkcjonujące w tkance spektaklu (Piotr Skiba). Teoretycznie. W praktyce zaś to właśnie dzięki stonowaniu muzyczno-estetycznych decyzji spektakl nabiera znacznie większej siły rażenia.
zniszczone jest wszystko
O ile cały pierwszy akt stanowi monolog pani Zittel, o tyle druga część to zdominowana przez charyzmatycznego profesora Roberta Schustera (świetny Vytautas Rumšas) rozmowa z córkami jego zmarłego brata. Volksgarten – tuż po pogrzebie. Olga (Eglė Mikulionytė) i Anna (Viktorija Kuodytė) nie tylko podobnie wyglądają i podobnie się poruszają, ale mają też podobne biografie. Obydwie pracują na uniwersytecie, mają wychłodzony temperament i są samotne. Ich dialogi dotyczące życia ojca w Wiedniu i Oxfordzie, dotykającego je antysemityzmu czy planów budowy drogi, która ma przeciąć ogród w rodzinnym Neuhaus, służą właściwie jedynie za impulsy do rozbudowanej wypowiedzi Roberta – porte-parole samego Bernharda. Dlaczego Robert nie chce protestować przeciwko budowie drogi? Dlaczego nie chce już protestować przeciwko czemukolwiek? Bo musiałby protestować przeciwko wszystkiemu. Bo się już w życiu naprotestował i niewiele te jego protesty przyniosły: „Ja nie protestuję już przeciw niczemu, co wcale nie znaczy, że nie jestem przeciwny, jestem prawie wszystkiemu przeciwny”. Profesor Robert jest filozofem. Jest też chory na serce i często brakuje mu powietrza. Podobno wszystko na tle psychicznym. Kiedy jednak rozpędza się w krytycznej filipice na temat upadku dzisiejszej polityki i przemysłu, kultury, Kościoła i cynizmu międzyludzkich relacji, nie może przestać mówić. Od czasu do czasu pozwala sobie na zdenerwowanie: „Ciało jest już zniszczone, ale głowa jest codziennie jak nowo narodzona”. Każde jedno zdanie nakręca następne, a ich niesmacznie uniwersalny charakter pozwala wyjść poza oryginalnie austriacki kontekst tekstu Bernharda i opisać nimi właściwie dowolny kraj. To w momentach społeczno-politycznych wzlotów Rumšasa wileńska publiczność reagowała najżywiej: narracja na temat zepsutej i cynicznej rzeczywistości jest bardziej zabawna niż samo zepsucie i cynizm.
Pod koniec drugiego aktu cała trójka schodzi powoli ze sceny i opuszcza przestrzeń teatru. Światło na widowni się rozpala. I nie jest to bynajmniej nowatorski gest, ani nikt tu nie próbuje wyważyć żadnych drzwi, ale w kontekście gorzkiej konkluzji Schustera: „To co można napisać jest niczym w porównaniu z rzeczywistością”, może zostać potraktowany jako sygnał bezsilności literatury i sztuki w ogóle wobec grozy rzeczywistości. „Rzeczywistość jest tak zła, że nie da się jej opisać”.
Po wyjściu aktorów na horyzoncie wyświetlona zostaje projekcja opustoszałej widowni Pałacu Muzyki i Sportu w Wilnie. Postawiony na ruinach dawnego cmentarza żydowskiego, pałac miał być prężnie działającym centrum kulturalno-eventowym. Dzisiaj stoi pusty, a w jego okolicach powstało osiedle apartamentowców. Z macew po zburzonym cmentarzu zbudowano zaś schody do gmachu jednej z miejskich instytucji.
jesteśmy od dawna skazani na śmierć
„Plac Bohaterów” mówi wiele o ekonomii nienawiści. Podobnie jak o byciu wobec niej bezsilnym i automatycznym jej przetwarzaniu w coraz to nowe mechanizmy opresji. O bezradności wobec życia. Robert Schuster powie: „Dziwi mnie to, że cały naród już dawno nie popełnił samobójstwa”. Na przykładzie Józefa Schustera można by z kolei przeprowadzić studium nieszczęśliwego człowieka. Takiego, co idzie po ulicy, której szuka i jej nie znajduje. W Oksfordzie miało nie być placu Bohaterów. Miało nie być tam Hitlera i wiedeńczyków. Miały tam nie wrzeszczeć tłumy z Heldenplatz. Ale wszędzie jest tak samo. Fortepian wysłany do Oksfordu jeszcze tam nie dotarł, a już ma zostać odesłany do Neuhaus. Kupiony w Oksfordzie dom wystawiono już na sprzedaż, a o samobójczej śmierci profesora nikogo, wedle jego woli, nie poinformowano. Na Heldenplatz słychać głosy, ale i w Oksfordzie odbijają się głośnym echem. W Neuhaus zupełnie nic nie słychać, więc nie da się tam wrócić po tym, co się już słyszało. Wszędzie jest tak samo. W zamykającej spektakl scenie stypy dyskusja siedzących przy stole gości zostaje zagłuszona przez umocowane symfonicznie głosy dobiegające z placu Bohaterów. Tym razem słyszy je nie tylko profesorowa Schuster.
Anka Herbut – absolwentka dramatologii UJ i dramaturgii IT. Dramaturżka, recenzentka teatralna i krytyk sztuki. Radykalna bajkopisarka i słowotwórczyni w zakresie art-nejmingu i copyleftu. Współzałożycielka interdyscyplinarnego kolektywu artystycznego IP Group. Współpracuje m.in. z gazetą teatralną „Didaskalia”, „Chimerą”, „Notatnikiem Teatralnym” i magazynem dwutygodnik.com.