Czy powinniśmy dziś sięgać po Tołstoja? Czy wojna zawsze wygląda tak samo? O miłości, której potrzebujemy, o pacyfizmie, o żywych i umarłych przy wspólnym stole, o sprawczej sile kobiet i dawaniu nadziei – z Januszem Opryńskim, reżyserem i autorem scenariusza „Wojny i pokoju”, rozmawia Bartosz Cudak.

Dlaczego zdecydowałeś się zaadaptować na scenę akurat „Wojnę i pokój”? Czy jest jakiś powód, dla którego powinniśmy dziś sięgać do Tołstoja? Czego ta historia może nas nauczyć o współczesności?

Zawsze marzyłem, żeby zaadaptować „Wojnę i pokój”, bo uważam ją za kanon literatury światowej, ogromny wkład w dorobek humanizmu. Zadaniem humanistów jest płynięcie pod prąd, stawanie w poprzek, co robił właśnie sam Tołstoj jako zagorzały krzewiciel pacyfizmu, co robię również ja, realizując ten spektakl. Refleksja i stanowisko przeciwko wojnie były (i wciąż są!) niezwykle ważne dla mojego pokolenia. Poza tym Tołstoj jest współczesny, ponadczasowy. Wojna, którą opisuje, ma niezaprzeczalne analogie do współczesności. Być może dlatego, że jest ona tłem dla opowieści o tym, co ludzkie, o życiu i śmierci. Dlaczego więc powinniśmy dziś sięgnąć po lekturę powieści? Bo jest to także opowieść o miłości, której, jak sądzę, dziś potrzebujemy.

Podstawą scenariusza twojego spektaklu jest powieść Tołstoja wzbogacona o fragmenty innych tekstów. Równorzędną rolę odgrywa tu „Wojna peloponeska” Tukidydesa. Skąd pomysł, by połączyć ze sobą te dwa dzieła?

Dowiedziałem się, że Czesław Miłosz w czasie II wojny światowej czytał Tukidydesa, co wydało mi się tajemnicze, ale znaczące. Kolejna wskazówka, by połączyć te dwa kanoniczne dzieła, przyszła z lektury „Przeglądu Politycznego”, który po inwazji Rosji na Ukrainę opublikował numer pod hasłem „Tołstoj i Tukidydes”. Sięgnąłem więc po „Wojnę peloponeską”, mając jednocześnie w głowie tołstojowskie refleksje, i doszedłem do wniosku, że była to wielka i bardzo okrutna wojna. „Wojna peloponeska” to archetyp ludobójstwa, którego schemat powtarza się co jakiś czas od IV w. p.n.e., i o którym zapominamy, bo mitologizujemy demokrację ateńską. Gorzką refleksję Tukidydesa włożyłem w usta jednej z postaci, Generała K., który mógł zresztą znać „Wojnę peloponeską”, ponieważ wykłada się ją w szkołach wojskowych. Generał K., człowiek wykształcony, wysyła ludzi na śmierć i żyje z tym jakby nigdy nic.

Jakie jeszcze inspiracje odnajdziemy w scenariuszu?

Dużą inspiracją była też dla mnie książka „Kłamstwo patriotyzmu” – eseje Tołstoja, przetłumaczone rok temu przez Marka Radziwona. Polecił mi je Adam Michnik, kiedy opowiadałem mu o planach dotyczących realizacji „Wojny i pokoju”. Eseje te uzupełniają pacyfistyczną myśl samej powieści. Korzystałem też z „Iliady, czyli poematu o sile” Simone Weil, której teksty zawsze były dla mnie duchową opoką. To właśnie z Weil, ale też z eseju Nicoli Chiaromontego „Tołstoj i paradoks historii”zaczerpnąłem pomysł, by tołstojowską Helenę przemienić w Nemezis,  boginię zemsty i sprawiedliwości.

Ważną rolę w twoim spektaklu odgrywa nie tylko Helena, duży nacisk kładziesz na wszystkie postaci kobiece. Dlaczego skupiłeś się akurat na nich?

Zauważyłem, że kobiety u Tołstoja są przenikliwe, silne, odważne, mądre. Są nie tylko intelektualnymi partnerkami bywalców salonów i mają swoje salony, ale przede wszystkim sprzeciwiają się wojnie, a zatem też mężczyznom, którzy chcą na nią iść. Jako że są przedłużeniem pacyfistycznej myśli Tołstoja, postanowiłem, by mówiły fragmenty z jego esejów. W ustach kobiet jego refleksje brzmią niczym manifest. To odzwierciedlenie ducha dzisiejszych czasów, gdy kobiety wreszcie mają sprawczość, a ich głos jest słyszalny.

Oprócz kobiet szczególnie widoczny jest także Narrator, jedyna pozatołstojowska postać. Kim jest i dlaczego wprowadzasz go do tego świata?

To alter ego samego Tołstoja, który prowadzi narrację, by pokazać, do czego prowadzi wojna. To jedyna postać, która funkcjonuje zarówno w świecie żywych, jak i umarłych; która jest zarówno częścią świata opowieści, jak i funkcjonuje poza nią jako obserwator. Narrator dopowiada, objaśnia, tłumaczy sensy. Jest wścibski, krytyczny, ironiczny, ale też deklaratywny i jednoznaczny, jak Tołstoj właśnie.

Wspomniałeś o żywych i umarłych. Pomysł inscenizacyjny zakłada przenikanie się tych dwóch światów. Skąd na to pomysł i jakie odzwierciedlenie ma to w plastyce spektaklu?

W życiu prywatnym bliska jest mi refleksja Marii Janion: „Do Europy – tak, ale razem z naszymi umarłymi”. Choć wojna niesie za sobą śmierć, zmarli powinni wciąż żyć wśród nas. Współistnienie żywych i umarłych w spektaklu jest więc moim gestem sprzeciwu wobec wojny, ale też wobec odchodzenia zmarłych, zapominania o nich. Żywi i umarli siedzą w spektaklu przy jednym stole i właściwie nic ich od siebie nie różni. Może jedynie delikatna bladość na twarzach tych drugich i ogromne drzwi, przez które wchodzą, jakby z zaświatów.

Czy przesłanie spektaklu będzie bliższe tołstojowskiej tezie o fatalizmie historii, czy może będzie on dawał nadzieję na triumf dobra nad złem?

Raczej to drugie, chociaż nie nazwałbym tego nadzieją. Dając nadzieję, sugerujemy, że mamy jakąś odpowiedź, a ja nie mam żadnej odpowiedzi. Ja zadaję pytania, bo pytania stymulują intelektualnie, duchowo, etycznie. Pewien jestem jedynie, że po apokalipsie człowiek zawsze się odradza, życie się odradza. Nie jesteśmy skazani na unicestwienie. Nie rządzi nami fatum.