Konteksty
„Dwie niepodobne historie”.Rozmowa z Ewą Wójciak i Adamem Suwartem
IKS – Poznański Informator Kulturalny, Sportowy i Turystyczny, 12/2014
Rozmawia Stefan Drajewski
Dlaczego akurat taki tytuł?
Ewa Wójciak: Bo są to dwie historie i na dodatek niepodobne do siebie. Ale takich niepodobnych historii jest bardzo wiele i to właśnie z nich składa się nasza wspólna historia. A w naszym przypadku – takie mam wrażenie – próbujemy ją sprowadzić do jednego wątku.
Adam Suwart: Nasze historie są tylko z pozoru niepodobne.
Ich bohaterowie spotkali się w miejscu wspólnym.
A.S.: Wszyscy w Polsce spotykamy się w miejscach wspólnych, ale od pewnego czasu ta genealogia jest sztucznie różnicowana. Jedni wywodzą ją z XIX wieku, inni z dwudziestolecia międzywojennego, a jeszcze inni z 1989 roku. Dość powszechna jest tendencja do wybiórczego traktowania historii, kanonizowania wybranych jej wątków oraz tworzenia klisz i sztucznych, biało-czarnych kontrastów ideologicznych.
A Wasza historia jest biało-czarna?
A.S.: Nie. Raczej czerwono-czarna…
E.W.: Wydaje mi się, że dziś panuje moda na narrację biało-czarną i wymazanie. Mam poczucie, że pewien wątek w naszej historii intelektualnej, politycznej, społecznej został ocenzurowany. Dotyczy on komunistów przedwojennych i PRL-u. Próbujemy wszyscy udawać, że nie mieliśmy z tym nurtem życia nic wspólnego. Udajemy, że w naszej rodzinie nikt nie flirtował z tym niekochanym ustrojem, nie miał poglądów lewicowych, a cały naród był w opozycji.
Odnoszę wrażenie, że im dalej od 1980 roku, tym więcej przybywa nam opozycjonistów.
A.S.: Podobnie jest z na przykład niektórymi „bohaterami” Poznańskiego Czerwca…
E.W.: Jak sobie przypomnę ławkę opozycyjną w PRL-u, to była ona bardzo krótka. Jest taki artykuł Andrzeja Ledera w „Krytyce Politycznej”, który stawia tezę, że jeśli nie przepracujemy dokładnie naszej historii, nie zaakceptujemy naszej tożsamości, na którą składa się Holokaust i rewolucja bolszewicka, i jeżeli będziemy ciągle udawać, że wszyscy jesteśmy z ziemiaństwa i spod tych chorągwi, to będziemy zawsze byle jacy. I będziemy żyli w fałszu. I stąd moim zdaniem bierze się nasza kłótliwość, ten polski brak zdolności do pracy w grupie.
Zostawmy wielką historię i wróćmy do miejsca wspólnego, w którym spotkali się bohaterowie Waszych historii i Wy.
A.S.: Nie znając się, odkryliśmy, że biografie naszych ojców w pewnym momencie się przecięły. I to był powód, dla którego zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i w konsekwencji postanowiliśmy wspólnie zrealizować przedstawienie teatralne. Ojciec Ewy, mecenas Juliusz Wójciak, był obrońcą w Procesie Dziewięciu, w którym podsądnych oskarżono o zbrojną napaść na funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa podczas Czerwca ’56. Mój ojciec był jednym z tych oskarżonych. Wójciak jako obrońca wyróżnił się tym, że wystąpił – atakując ówczesny establishment – z pozycji marksistowskich, czego nie ukrywał i czemu, jak sądzę, był zawsze wierny. Zdruzgotał więc linię prokuratury jej własną bronią, co, o ironio!, najbardziej podchwyciły media zachodnie. Ta jego prawnicza swada i odwaga przyczyniły się do tego, że wyroki były znacznie niższe, że wymiar sprawiedliwości już w trakcie procesów zaczął się liberalizować.
Czy ojciec z Panem rozmawiał na temat swojej przeszłości?
A.S.: Niestety, nie. Byłem na to za mały. Ojciec zmarł w 1989 roku, gdy miałem 10 lat. Na szczęście zostały po nim różne świadectwa. Poza tym w latach 1980–1981 ojciec udzielił Polskiemu Radiu wywiadów, które się zachowały. Działał w „Solidarności”, w 1981 roku był jedną z pierwszoplanowych postaci w sztuce Cywińskiej i Branieckiego „Oskarżony: Czerwiec 1956”. W moim domu pamięć o adwokatach Czerwca, w tym o Wójciaku, istniała, ale – przychodząc w latach 90. jako licealista do Teatru Ósmego Dnia – dość długo nie zdawałem sobie sprawy, że Ewa Wójciak jest córką tamtego Wójciaka.
A kiedy Pani dowiedziała się o zaangażowaniu ojca w politykę?
E.W.: Moja mama opowiadała mi, że nagrana w 1956 roku mowa obrończa ojca jest emitowana w Radiu Wolna Europa. W przeciwieństwie do Adama nie miałam potrzeby, aby się w to zagłębiać. Poza tym już w nowej Polsce – kiedy mówiło się o procesach poznańskich – mówiono o mecenasach Hejmowskim, Grzegorzewiczu i Kujanku, natomiast nie wspominano o Juliuszu Wójciaku.
A.S.: Jednym z nielicznych badaczy Czerwca 1956, który nie pomijał Wójciaka, był prof. Jan Sandorski, podkreślający osobliwość faktu, że człowiek, który był szefem POP w poznańskiej adwokaturze w latach 50., zdobył się na taką postawę, która była na owe czasy ewenementem.
E.W.: W tych niepodobnych historiach jest wiele punktów podobnych. Adam i ja straciliśmy naszych ojców mniej więcej w tym samym wieku i stało się to dla każdego z nas traumą. Zabrakło ich wtedy, kiedy bardzo nam byli potrzebni. Nie miałam później, przez lata, takiego parcia na poszukiwanie wiedzy o moim ojcu. Nagle w 2012 roku zadzwonił do mnie facet i przedstawił się jako syn uczestnika Poznańskiego Czerwca, którego mój ojciec bronił na procesie. Chciał porozmawiać. Ale nie znałam człowieka. W nocy usiadłam do komputera i znalazłam w internecie wiadomość, że Adam Suwart jest dziennikarzem „Przewodnika Katolickiego”. Przez myśl mi przeszło, że może to jakaś prowokacja, ale zgodziłam się na spotkanie. Zanim do niego doszło, minęło kilka miesięcy. Minęły też kolejne miesiące i podjęliśmy decyzję, że chcemy o tych naszych ojcach opowiedzieć na scenie. Historie naszych życiorysów są na tyle gęste, że przynajmniej mogą zburzyć typowy sposób myślenia. Poza tym łączą nas wspomnienia z Puszczą Notecką i związki naszych przodków z Urzędem Bezpieczeństwa. Mój ojciec pracował tam zaledwie przez kilka miesięcy, ale dziadek Adama – kilka lat.
A.S.: Mój dziadek, również noszący nazwisko Adam Suwart, był przedwojennym komunistą, członkiem KPP, zasiadał we władzach PPS-Lewicy. Po wojnie, do 1952 roku pracował w UB. W styczniu owego roku został aresztowany przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Następnie po ciężkim śledztwie został w sfingowanym procesie stalinowskim skazany na pięć lat więzienia.
E.W.: To niesamowita historia. Ojciec Adama – Jan Suwart – symbolicznie walczył z formacją swojego ojca, strzelając w 1956 roku do gmachu UB.
Wychodzi na to, że Ewa Wójciak jest resortowym dzieckiem, a Pan – resortowym wnukiem.
A.S.: Konkluzja tej historii jest też taka, że mojemu dziadkowi starano się w PRL-u zniszczyć życie. Kiedy został aresztowany, jego żonę, moją babcię, zabrano do szpitala psychiatrycznego, gdzie zmarła po kilku tragicznych latach izolacji. Wcześniej zastrzelono brata mojego ojca, a sam ojciec strzelał w 1956 roku do gmachu UB, za co dorobił się w dokumentach bezpieki epitetu „bandyty politycznego”, który wywarł rzeczywiste piętno na całym jego życiu i uczynił go dożywotnim pariasem w PRL-u. Dziadek wyszedł z więzienia w 1955 roku i w następnym roku wniósł do Komitetu Centralnego PZPR i wymiaru sprawiedliwości wniosek o rehabilitację. W Archiwum Państwowym odkryłem dokument, z którego wynika, że ojciec Ewy – mecenas Juliusz Wójciak – był świadkiem w procesie rehabilitacyjnym mojego dziadka i udzielał mu pomocy prawnej. Rekonstruując tę historię, stwierdziłem, że oni się nie znali. Poznali się dopiero podczas procesu, w którym Juliusz Wójciak bronił mojego ojca.
E.W.: Piętrowość tej historii zmusiła nas do tego, aby coś z nią zrobić. Co nam z tego wyjdzie, przekonamy się 13 grudnia na premierze. Na koniec chciałabym zacytować fragment z powieści Wiesława Myśliwskiego „Traktat o łuskaniu fasoli”: „Musimy dziedziczyć. W przeciwnym razie to, co się stało, będzie się wciąż powtarzać. Nie możemy z dziedzictwa wybierać sobie jedynie tego, co nas nie obciąża”.
Rozmawiał Stefan Drajewski
* Ewa Wójciak – aktorka Teatru Ósmego Dnia, córka Juliusza Wójciaka, obrońcy w procesach uczestników Poznańskiego Czerwca 1956
* Adam Suwart – dziennikarz, z zamiłowania historyk, syn Jana Suwarta, uczestnika Poznańskiego Czerwca 1956