Konteksty
Tukidydes i Tołstoj
Czy potrafimy zrozumieć wojnę? Czy wiemy, jaki sens ma przemoc? Każda wojna jest aktem odwracającym porządek istnienia – brutalnym sprzeciwem wobec życia. Aktem destrukcji. Wraz z wojną prawdy powiązane z doświadczeniem spójności załamują się i tracą znaczenie. Nadchodzi czas zamętu i niepewności.
Związana z wojną przemoc ma wiele ukrytych sprężyn – pole destrukcji jest rozległe. Niweczenie przebiega nie tylko w toku najściślej rozumianych starć militarnych. Szaleństwo wojny, w oszczędnych, acz wymownych słowach, charakteryzował Tukidydes, przedstawiając scenerię wojny peloponeskiej. Opisując sytuację, która zapanowała na Korkirze (Korfu), notował: „Korkirejczycy mordowali wszystkich współobywateli, którzy wydawali się im przeciwnikami politycznymi […] mordowano w najróżniejszy sposób, popełniano wszelkiego rodzaju okropności, jakie zwykle dzieją się w tych wypadkach, a nawet jeszcze straszniejsze. Ojciec bowiem zabijał syna; ludzi odciągano od ołtarzy i tuż obok uśmiercano; niektórzy nawet zginęli zamurowani w świątyni Dionizosa” („Wojna peloponeska”, przeł. K. Kumaniecki, Warszawa 1988). Już w epoce nowożytnej, obserwując rewolucję francuską i wojny, którym dała początek, Joseph de Maistre mówić będzie o tkwiącym w ludziach „entuzjazmie zabijania”.
Jeżeli życie ma jakiś sens, wojnę wypada potraktować jako nonsens. W Atenach czasu wojny – podkreśla Tukidydes – „ani obawa przed bogami, ani żadne prawa ludzkie nie krępowały nikogo”. Czy można wytłumaczyć nonsens, czy można zrozumieć wojnę? Jej prawdę odnajdujemy przecież w strzępach życia, które pozostawia po sobie przemoc – jest ona ostatecznie prawdą fragmentów. Być może Francisco de Goya powiedział nam na temat szaleństwa i okrucieństwa więcej niż autorzy wszystkich poświęconych przemocy traktatów. Nad pobojowiskiem życia – świat jest w istocie takim pobojowiskiem, ten motyw nieustannie powraca w obrazach i rycinach Goi – unoszą się wiedźmy. Wiedźmy na scenie umieszcza także Szekspir – widzimy je w mgłach pobojowiska, kiedy snując swe knowania, obwieszczają przyszłość Makbetowi. Wypowiadają też swoje credo przeinaczenia: „Szpetność upięknia, piękność szpeci” (tłum. J. Paszkowski).
Czy zatem w oparach pól bitewnych swoje rządy sprawują wiedźmy i demony, które odwracają porządek istnienia? Niesamowitość scen, które odnajdujemy u Goi, jest uderzająca. Długo możemy zastanawiać się nad tym, jaką rolę w porządku istnienia odgrywa kobieta sięgająca po ząb wisielca, umieszczona na rycinie „A caza de dientes”, należącej do cyklu „Los Caprichos”. Pobojowiska przypominają księgę marzeń szaleńców, ich urzeczywistnione sny.
Czasy najnowsze nie przyniosły właściwie żadnych zmian. Nowoczesność, która chełpi się swoimi licznymi sukcesami, okazała się bezsilna. Wojna tworzy wciąż te same obrazy pokonanego życia. Jak podawał porucznik Emerich von Laky, jeden z uczestników walk toczących się wokół Przemyśla jesienią 1914 roku, wartość naszego życia spadła do zera. Sceny obróconego wniwecz życia wywoływać musiały uczucie trwogi i zgrozy. Eksplodujące pociski wyrzucały w powietrze oporządzenie, mundury i kawałki ludzkich ciał. Poszarpane ludzkie członki […], krwawe strzępy mięsa, jelita i kawałki mózgu zwisały surrealistycznie z gałęzi pobliskich sosen.
[…]
Furia niweczenia obejmuje najrozmaitsze rejestry życia, przemoc ma bogatą ikonografię, ale samo pragnienie niszczenia, przesuwając kulturę na tory destrukcji, stanowi element stały. Jan Philipp Reemtsma w pracy „Zaufanie i przemoc. Esej o szczególnej konstelacji nowoczesności” podkreśla: „dopiero Niemcy w XX wieku zdołali założyć miasto śmierci, ale oparty na pogardzie dla życia mechanizm eksterminacji funkcjonuje od zarania dziejów”. […] Każda kultura i każda epoka tworzy swoją własną tkankę przemocy i okrucieństwa. Czy jest w tym jakiś głębszy sens? Jakie przesłanie niesie za sobą przemoc – czy okrucieństwo domaga się odczytywania wykraczającego poza schematy zgrozy i potępienia? Jak wiele potrafimy zrozumieć, kierując spojrzenie na epifanie przemocy?
[…]
Wedle Freuda barbarzyńska dzicz to my sami, nasze odwrócone ego sterowane popędem destrukcji. W liście do Einsteina z roku 1932 – „Dlaczego wojna?” – Freud wyraża pogląd zdecydowanie pesymistyczny. Jest przekonany, że niewiele można uczynić, „aby odwrócić od ludzi fatum wojny”. Zgadza się z Einsteinem, którego także trapiła myśl, że „jest w ludziach jakiś popęd nienawiści i zniszczenia”.
Freud nie snuje domysłów wykraczających poza sferę działania popędów – z rozważań o przemocy wyklucza problematykę sacrum. Sakralny wymiar przemocy akcentuje natomiast Roger Caillois: sacrum – podkreśla – to zarazem „warunek życia i wrota śmierci”. Przemoc profanująca życie ma swój głęboki aspekt sakralny – w każdej kulturze istnieją ołtarze życia i ołtarze śmierci. Destrukcja, którą przynosi wojna, ma nie tylko sens egzystencjalny i militarny. Wojna – powiada Caillois – jest sakramentem. „Mistyka wojny” to mistyka przemiany: „wojna gładzi grzechy i użycza łask. Chrzest ogniowy staje się źródłem najwyższych cnót”.
[…]
Ile warte są narracje dotyczące wojny? Czy objaśniając bieg historycznych zdarzeń, potrafimy uchwycić sens konfliktów i wojen? Najchętniej powołujemy się na [Thomasa] Hobbesa – przyjmujemy, że konflikty są nieuchronne, że nie można wyeliminować agresji, że jest ona najbardziej pierwotnym popędem. Poglądy Hobbesa zatriumfowały w nauce o stosunkach międzynarodowych, w nurcie „realizmu”. Jego przedstawiciele wydźwignęli stanowisko autora „Lewiatana” do rangi dogmatu, przyjmując, iż agresja i przemoc stanowią kwintesencję świata polityki.
Niezgoda, rywalizacja, instynkt walki to impulsy, których z pewnością nie można lekceważyć. Ostatecznie jednak nigdy nie wiemy, kiedy ockną się demony wojny i wykipi „morze historii”, by powtórzyć słowa Lwa Tołstoja. Czy rozumiemy zatem własną historię? Według Tołstoja „historia nowożytna podobna jest do głuchego człowieka odpowiadającego na pytania, których nikt nie zadawał”. Ta intrygująca teza przedstawiona w epilogu „Wojny i pokoju” często wywoływała irytację. Tołstoj naruszał kanony wiedzy: „W wydarzeniach historycznych – oznajmiał – najlepiej widać zakaz spożywania owocu z drzewa poznania. Jedynie nieświadoma działalność przynosi owoce i człowiek, grający rolę w historycznych wypadkach, nigdy nie rozumie ich znaczenia”. Iwan Turgieniew oskarżał Tołstoja o „szarlatanerię”, jego historyczne rozważania przedstawiał jako „farsę”. Słowem, dezynwoltura Tołstoja wywoływała oburzenie. A jego interpretacje traktowano jako akt profanacji podważającej fundamenty historycznego myślenia.
Tołstoj stawiał nam przed oczami triumfujące fatum wojny, obraz żywiołu niweczącego wszelkie racjonalne kalkulacje. Wojny – starał się powiedzieć – są zawsze nieoczekiwane i niezrozumiałe. Są wyłomem – ich prawdy nie należy szukać w wykładni nastawionej na odnajdywanie sensu. Nie wiemy ostatecznie – upierał się autor „Wojny i pokoju” – jaka siła „porusza narodami”.
[…]
Także Tukidydes ostrzegał – nie należy ufać „poetom i logografom”, którzy zawsze „przedstawiali wypadki w sposób raczej interesujący niż prawdziwy”. Sam stworzył opowieść wolną od egzaltacji, przemawiającą wiernie nakreślonymi obrazami rzeczy. Skłaniającą do wahań w sprawach najbardziej zasadniczych. Czynił to, próbując dotrzeć do prawdy zdarzeń, odrzucając pokusy kreowania historii – stał się w ten sposób inicjatorem tradycji realizmu. Powstało dzieło – jak sam to określał – „pozbawione baśni”.
Autor „Wojny peloponeskiej” w istocie przedstawiał fragmenty i epizody. Jego obraz wojny jest intrygujący, stawia nam przed oczami świat w rozproszeniu – widzimy ludzką szamotaninę, zamęt, incydentalność. Czytając Tukidydesa, dojść musimy do przekonania, że wojna nie jest ciągłym i jednolitym procesem, że rządzą nią impulsy dezintegracji. W podobny sposób widział wojnę Tołstoj. Obaj autorzy prowadzą nas w tym samym kierunku: ontologię rozproszenia łączą z epistemologią fragmentów.
Tukidydes – to rzecz znamienna – nie poświęca zbyt wiele uwagi heroicznym aspektom przemocy. Opisując wojnę, zauważa raczej ludzkie pasywa. „Najpiękniejsze zdają się być u Tukidydesa – podkreślał Jerzy Stempowski – obrazy szaleństwa ludu, jego zaślepienia i dezorientacji”. Widzimy więc prominencję zła, wojna odsłania niejako rewers rzeczywistości, ujawniając w ten sposób swoją kosmogoniczną grozę.
Przedstawiając sytuację nękanej przez wojnę, rozdzieranej wewnętrznymi konfliktami Korkiry, Tukidydes podkreślał: „Niezrozumiała zuchwałość uznana została za pełną poświęcenia dla przyjaciół odwagę […], umiar za skrytą bojaźliwość, a kto z zasady radził się rozumu, uchodził za człowieka wygodnego i leniwego”. Losy wojen są też związane z niepowstrzymanym pochodem kłamstwa. „Żadna partia – powróćmy do przykładu Korkiry – nie szanowała świętości, a dobre imię zyskiwali ci, którzy za pomocą pięknych słów osiągali coś niegodnego”.
Podążając śladem Tukidydesa i Tołstoja, śledzimy konfiguracje fragmentów. Idąc tą drogą, musimy nieustannie powracać do najbardziej zasadniczego pytania – jaki sens ma opowieść „głuchego człowieka”? Jaki sens ma tłumaczenie historii? Czy wiemy na przykład, dlaczego Napoleon ruszył na Moskwę? „Będę z tą potęgą prowadzić wojnę z powodów niezależnych od ludzi, a tkwiących w samej naturze rzeczy”– oznajmił w Paryżu Napoleon Metternichowi. Ale jak wiele wyjaśnia ta deklaracja? Jak można wytłumaczyć wojnę?
[…]
Czy istnieje zatem kosmos wojny? Tragiczne zdarzenia nie mają przecież w istocie struktury; gdyby było inaczej, oznaczałoby to negację tragiczności, restytucję spójności. Wojna jest tragiczna – a więc niepojęta. Nieustannie zaskakuje. Czy możemy tedy zrozumieć wojnę, czy tylko schlebiamy sobie, snując własne fantasmagorie?
W wojnach – próbował nam to uzmysłowić Tukidydes – nie odnajdujemy dyscypliny celów. Nie istnieje telos wojny – nie ma mowy o zachowaniu reguł entelechii oznaczającej ujawnienie ukrytej potencji i samorealizację. Wojny często niweczą własny logos, własną racjonalność – stają się zaprzeczeniem siebie samych. […] Wojny toczą się na krawędzi chaosu – furie wojny nieustannie próbują wytrącić świat z równowagi, zrywając więzy racjonalności. Kronikarze wypadków wojennych, komentatorzy wojen, nader często – być może bezwiednie – tworzą obraz racjonalnej spójności. Imaginują sobie kosmos wojny, kreują sztafaż zrozumiałości. Bliższe spojrzenie pozbawia nas jednak złudzeń.
[…]
Według de Maistre’a – pisze Berlin – wojny przynoszą walkę, po której „nikt nie spodziewa się żadnej korzyści, ale która zrodzona jest z jakiegoś pierwotnego, tajemniczego, krwawego pragnienia samozagłady, pragnienia wszczepionego przez Boga”. Wojny można opisywać, ale ich istoty nie można wyjaśnić – przesuwają bowiem świat poza krawędzie życia.
Czy wiemy na przykład, dlaczego doszło do wybuchu wojny w 1914 roku? Stawiając tę kwestię, Christopher Clark, znakomity historyk i autor słynnych „Lunatyków”, zwraca uwagę na ciągłe wahania, ciągły brak zgody – historycy spierają się. W jakimś sensie pierwsza wojna światowa stanowi intrygującą paralelę wojny peloponeskiej – walczyli ze sobą ci, którzy wcale nie musieli walczyć. Była wojną „nieprawdopodobną”, jak to przedstawiają dziś znawcy zagadnienia. Tymczasem schematy, którymi posługiwaliśmy się, przedstawiając mechanizmy zdarzeń, bardzo często – jak to ujmuje Clark – przypominały scenerię „edwardiańskiego dramatu kostiumowego”. Zwolennicy realizmu, idąc śladami Tukidydesa, nie nakładają na wypadki wojenne kostiumów historycznych powieści, nie próbują kreować baśni, przed czym bronił się autor „Wojny peloponeskiej” – zastanawiają się raczej nad tym, jak wojen uniknąć.
[…]
Tołstoj spogląda na zamęt świata ocierającego się o krawędzie nicości i wyszydza frazesy dotyczące ustalonego porządku rzeczy. W 1870 roku odnotował [w swoich dziennikach], że poruszając się w obrębie systemów, „stykamy się bezpośrednio z człowiekiem pustym, od którego nic nie da się wziąć”. Poznanie nie może polegać na fikcji – Tołstoj pogardliwie odrzuca iluzję racjonalności. Podobnie jak Tukidydes, chce stanąć poza „baśnią”. Pogardza – jak zauważa biograf pisarza Wiktor Szkłowski – ludźmi „słownych decyzji”. Nie robią na nim wrażenia napuszone mądrości ani nastawiona na efekt elokwencja. Jego dzienniki przypominają w pewnym stopniu „Wojnę peloponeską” – Tołstoj z wielką precyzją i daleko posuniętą lakonicznością pokazuje całą niesamowitość ludzkiego życia i niesamowitość historii. Krótkie obserwacje mają tu siłę potężnych obrazów.
Jaki więc ostatecznie możemy mieć pożytek z rozumu? Stawiając Tołstoja obok Tukidydesa, zbliżamy do siebie sprzymierzeńców, którzy wiedzieli, iż w świecie trawionym przez obsesje, nękanym przez furie sprowadzające gorączkę wojny, w świecie, który wciąż jest na krawędzi, ocalenie przynieść może jedynie powstrzymywanie szaleństwa, a więc dążenie do równowagi.
Stanisław Filipowicz