Konteksty
Rozmowa z Włodzimierzem Staniewskim, Komisarzem II edycjiZ JUBILEUSZEM W TLE
Z Włodzimierzem Staniewskim, dyrektorem artystycznym festiwalu, rozmawia Andrzej Molik
* Prowadzony przez pana Ośrodek Praktyk Teatralnych GARDZIENICE obchodzi właśnie piękny jubileusz 20-lecia działalności. Czy jest pan zadowolony z faktu, że w tym właśnie czasie został pan wyznaczony do pełnienia funkcji dyrektora artystycznego tegorocznych Konfrontacji Teatralnych?
– Jeśli wyznaczony, naznaczony, jak pan najpierw powiedział, to rodzi się pytanie, przez jaką hierarchię?
* Kolegów z Rady Programowej…
– To trochę inaczej… W fazie inicjalnej, wtedy kiedy Janusz Opryński odwiedzał nas, swoich kolegów po teatralnym fachu działających w Lublinie, i dzielił się tym „Alleluja!”, czyli radosną nowiną, że jest taka możliwość, że miasto gotowe jest patronować festiwalowi i go zasponsorować, w tym momencie od razu został ułożony pewien porządek: Opryński – Staniewski – Mądzik. Janusz miał wąpliwości co do tego, czy na gwałt, w bardzo krótkim czasie, bo z lutego na październik przygotować pierwszy festiwal, czyli, tym samym, nie był pewien czy w ogóle robić festiwal w roku 1976. Gdyby się nie odbył, to ja inaugurowałbym całe przedsięwzięcie, Ale Janusz był namawiany – tak, jak on to sam wielokrotnie przypominał – głównie przeze mnie, żeby się uparł i żeby puścił edycję inicjalną, bo to da nam orientację co do możliwości miasta, co do rezonansu jakie hasło „festiwal” wywołuje, oraz co do naszych możliwości, naszych tak zwanych mocy przerobowych. I muszę powiedzieć, że świetnie to Januszowi Opryńskiemu wyszło, zaskakująco świetnie. No, więc ja przejmuję tą pałeczkę nie tyle z naznaczenia, co z pewnej wyjściowej koncepcji. Wiemy natomiast wszyscy w radzie, i myślę, że środowisko lubelskie zdaje sobie z tego sprawę, że najprawdopodobniej apogeum możliwości przypadnie w przyszłym roku, bo festiwal, tak jak każdy twór, ma pewne właściwości żywego organizmu, antropomorfizuje się i ma pewną fazę wzrastania a potem dojrzewania i jego wiosna przypadnie w roku przyszłym.
* Ale nie sugeruje pan, że po Leszku Mądziku już będzie koniec świata?…
– Chciałby pan pewnie to usłyszeć i Leszek zapewne też chciałby usłyszeć: po mnie już tylko potop… Nie powiem tego. A wracając do tematu i do jubileuszu. Tak to wygląda, tak się złożyło i trzeba to traktować jako zrządzenie losu – czy dobre czy złe, to się okaże – że ja również zamierzałem przygotować projekt międzynarodowy z okazji 20-lecia i też dokładnie w październiku. Pewne wyliczenia sezonu, możliwości przyjazdu ludzi, mają ścisłość matematyczną. W związku z tym, od razu powiedziałem kolegom, że festiwal zbiegnie się z naszym jubileuszem i zostało to przyjęte ze zrozumieniem i – jak sądzę – z chęcią.
* Przeglądając folder festiwalowy, czytając notki o teatrach, wciąż natykamy się na informcje, że ten teatr współpracował z GARDZIENICAMI, ten twórca tutaj wyrósł, ten uczestniczył w ćwiczeniach prowadzonych u was. To są ślady współpracy różnych grup z GARDZIENICAMI, które świadczą, że zaproszone zostały na Konfrontacje intncjonalnie przez pana. Czy są natomiast w zestawie festiwalowym jakieś teatry, które trafiły do Lublina, że tak powiem, poza paną wolą?
– Tak do końca nie może być, aczkolwiek chcę powiedzieć otwarcie czytelnikom Kuriera, że festiwal rządzi się swoimi prawami i jakkolwiek by nie był autorski – a to jest unikatowe dla festiwalu lubelskiego, że każdy roku ma być autorski, innego autora, chociaż realizowany zaś przy solidarnej pomocy pozostałych kolegów – i tak wywierana jest pewna presja, by pomieścić w nim zajawiska, które niekoniecznie pozostają w związku z inicjalną koncepcją autora festiwalu. I to trzeba uwzględnić. Dam dwa przykłady. Filozefia, założenia, poetyka naszego teatru, nie bardzo korespondują z tak zwanym teatrem ulicznym. Ja wręcz odżegnywałem się od niego. Ale na rzecz publiczności, miasta, musimy mieć tu teatr uliczny. Musimy mieć wielkie widowiska na placach i ulicach, bo jest to to, czego znakomita część potencjalnej widowni teatralnej oczekuje. Mało tego, w tym roku zaproponowałem paradę, formę teatralną, która w Polsce nie jest jeszcze upowszechniona, powiedziałbym nawet, że nie jest jeszcze znana. Jest znana forma teatru na placu, ulicznego, natomiast parada, czyli taka forma dla której scenę stanowi kilometr, dwa, czy trzy ruchomej przestrzeni teatralnej – nie. I, oczywiście, nie powiem, że jest ona bliska mojej filozofii, ale wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom publiczności.
* Drugi przykład…
– Chociaż w tym co robię daleki jestem zawodów sportowych, rzuciłem takie hasło, żeby festiwal ten był meczem: Lublin – Reszta świata. I w momencie gdy zostało ono rzucone, nagle okazało się, że mamy w naszym mieście bardzo wielu chętnych do lubelskiej drużyny. Oczywiście jest to powód do wielkiej radości, bo skutek był dokładnie taki o jakim myślałem hasło rzucając. To znaczy: wygenerowanie, wydobycie na powierzchnię, zaanimowanie najprzeróżniejszych, często poukrywanych, ale pełnych ambicji i życia działań teatralnych. I bardzo bym się cieszył, gdybyby następny festiwal kontynuował tą tradycję, by iść w tą stronę. Żebyśmy byli nie tylko gospodarzami otwierającymi wierzeje miasta Lublina dla gości z Polski i ze świata a żeby Konfrontacje Teatralne były siłą generującą do wydobywania wszystkich talentów, wszystkich zjawisk, które gdzieś tam goreją, gdzieś się iskrzą, żeby festiwal ośmielał je. Mało tego. Marzyłoby mi się coś takiego – mówię tu za siebie, bo sprawa nie jest przegadana z Radą Programową – żeby na ten czas przygotowywano w Lublinie premiery. Nie tylko premiery teatrów instytucjonalnych – i Osterwa i Andersen i te wszystkie znane w Polsce teatry, to są przecież, jakkolwiek by na to nie patrzeć, teatry instytucjonalne – ale żeby się zbierali ludzie dla tak zwanego projektu i tak zwanego przedsięwzięcia. I to mogą być nieprawdopodobnie ciekawe zjawiska, ponieważ, jeszcze raz to podkreślam, ja wierzę, że tutaj drzemią niezwykłe moce teatru.
* Czego nam zatem brakuje by stać się prawdziwym centrum teatralnym, do którego pielgrzymowałyby grupy z kraju i ze świata, nie tylko wtedy, gdy zapraszają je Staniewski, Opryński czy Mądzik?
– Brakuje nam sal, tak zwanej bazy, brakuje struktury profesjonalnej, nie w sensie ekipy obsługującej, bo tutaj jest niezwykłe i piękne poświęcenie i chylę czoło przed biurem organizacyjnym, Januszem Opryńskim, Beatą Michałkiewicz i wszystkimi pozostałymi osobami z tej ekipy, jak również przed wolontariuszami. Ale… Jeżeli myślimy żeby ten festiwal był ważny dla miasta, żeby je promował, aby nie był tylko wydarzonkiem środowiskowym a on może Lublin promować bardzo, bardzo wysoko, to trzeba temu festiwalowi dać bazę, możliwość profesjonalnej struktury, dobre oparcie, tak, zeby mógł być przygotowywany przez cały rok.
* Podpisuje sie pan pod całym festiwalem, ale czy ma pan swoje osobiste preferencje? Z przyjazdu ktorych grup cieszy sie pan najbardziej?
– Pewnie sie pan domyśla, co wyminię. Cieszę się z przyjazdu wszystkich nowych zjawisk, ze wszystkich pierwiosnków, wszystkich przedsięwzięć, u podstawy których stoi bardzo duże oddanie, poświęcenie, które się dzieją kosztem tak zwanego życia osobistego ludzi w nie zaangażowanych. Mogę zapomnieć wymienić niektóre grupy, ale na przykład cieszę się z prezentowanego w części Work in Progress (Spektakle w trakcie pracy) Teatru Tragon, w którym Anna Zubrzycka z Grzegorzem Bralem pokazują spektakl z bardzo młodymi ludźmi zebranymi z całej Polski i z Europy również. Znakomita ich część pracowała z nami w Gardzienicach. Mam nadzieję, że była to praca, z której wynieśli to, co najważniejsze – kulturę pracy, reżim pracy, dyscyplinę, odpowiedzialność, sprawczość pracy, natomiast wizje artystyczne są ich własne. Bardzo się cieszę z przyjazdu warszawskiego Studium Teatralnego prowadzonego przez Piotrusia Borowskiego, który pracował u mnie przez cztery lata a później został w bardzo enigmatycznych okolicznościach porwany do Grotowskiego. Grotowski do dziś jeszcze mi nie wyjaśnił, jak on to zmajstrował, w każdym razie wiem, że przy tym i przy paru moich kolegach – może pan to puścić – majstrował. Cieszę się bardzo z przyjazdu niezwykle subtelnej pary z duńskiej wyspy, Teatru Oyfn Veg. Tak samo z przyjazdu bardzo młodej grupy z Bennington College w Ameryce… Wymieniam zjawiska, na które chętnie pójdę. Pójdę – a mówię to z pewnym niedowiarstwem, ze ja to mówię – się nasycić, nacieszyć się ich radością pracy, świeżością, oddaniem…
* A pierwszy przyjazd do Lublina legendarnej Pontedery nie jest powodem radości?
– Pontedera to jest klasyka eksperymentalnego teatru. Jest to zespół znany w całej Europie i na świecie i samo ściągnięcie ich tutaj jest sukcesem, ale oni nie wymagają rekomendacji.
* Natomist nobilitują sam festiwal…
– Mam nadzieję. Rekomendacji nie wymaga też Andrzej Seweryn. Aczkolwiek cieszę się na Bacciego, na Seweryna, na Shogo Ohtę, z tą słynną, kultową aktorką Kyoko Kishidę, znaną z Kobiety z wydm, na Double Edge Theatre, między innymi dlatego, że sposób w jaki mi odpowiedzieli na hasło festiwal i 20-lecie GARDZIENIC, jest też jakiś taki świeży, odmładzający.
* A czego się nie udało zrealizować? Jeszcze wiosną zapowiadał pan przyjazd teatru z Egiptu.
– Proszę to potraktować jako dowcip o podtekstach politycznych, o odcieniach politycznych, ale zamiast Egiptu mamy Izrael. Widzi pan, pieniądze! Zwracałem się do wszystkich zespołów zagranicznych z prośbą, czy z apelem, z którym człowiek poważny się nie zwraca. Mianowicie, żeby zgodzili się przyjechać tutaj na tak zwane bezdurno. Czyli, przede wszystkim, żeby znaleźli sobie sponsorów na pokrycie kosztów podróży i, następnie, żeby zaakceptowali warunki finansowe o standardzie już nie tylko polskim, ale o standardzie lubelskim. Dla teatrów, które maja pozycję, jest to sprawa trudna do strawienia. Niemniej nasi partnerzy, teraz uczestnicy festiwalu, wykonali ten trud. To jest trud paru miesięcy starań. Każdy kto walczy o pieniądze, wie co znaczą starania o pieniądze. Oni je pozdobywali. Gdyby to skalkulować, a myślę, że taka kalkulacja mogłaby być bardzo pouczająca, to okazało by się, że to jest swego rodzaju dofinansowanie festiwalu zupełnie przyzwoitą kwotą. Już nie mówiąc o tym, ze gratyfikacje dla tych zespołów, w stosunku do tego, jak są one opłacane w Europie, są niskie.
* A pan sam zdobył pieniądze na sfinalizowanie Metamorfoz Apulejusza?
– A ja zrobiłem Apulejusza bez pieniędzy, na bezdurno. Apulejusz jest robiony, bo on nie jest do końca zrobiony, nie siłą pieniądza a siłą ducha, poświęcenia i siłą przekonania. Dlatego ja się od kilku miesięcy usprawiedliwiam, że spektakl nie jest gotowy. On nie ma ani akcesoriów, czyli tego co w teatrze nazywa się rekwizytem, ani odzienia, czyli tego co w teatrze nazywa się kostiumem, ani przestrzennego zagospodarowania, czyli tego co w teatrze nazywa się scenografią. On jest zrobiony…
* saute…
– … ludźmi i muzyką. Ja wiem, że pan myśli kategoriami kotleta schabowego, ale ja mam nadzieję, że to danie jest bardziej wyrafinowane, że to frutti di mare. W każdym razie, tak bym chciał, tym bardziej, że jest to ze źródeł kultury śródziemnomorskiej.
* Ostatnie pytanie. Nie ma pan obawy, że w szumie festiwalu, zresztą pięknym szumie, przepadnie sam jubileusz GARDZIENIC?
– Pan w sposób zawoluowany zadaje raczej pytanie odwrotne. To znaczy, czy 20 rocznica GARDZIENIC nie zdominuje festiwalu? Nie, ja mam nadzieję, że jest to odpowiednio wyważono. Zrobiliśmy malutką uroczystość dla kilkudziesięciu osób w Gardzienicach, tuż przed festiwalem. Tak się jakoś składa, że część liderów zaproszonych teatrów, niektórzy członkowie tych grup, w ciągu ostatnich dwudziestu lat bywali w pokrewieństwach z nami. I też są oni tymi, których zaprosiłbym na każde urodziny, bez względu na to, czy są one w związku z galą festiwalową czy bez tego związku. Myślę, że są to dwie osobne sprawy, zarówno w sensie organizacyjnym jak i w programie artystycznym. I mam nadzieję, że jak będę oceniany po festiwalu, to będzie to ocena za festiwal a nie za tą osobistą uroczystość, jaką są urodziny.
* Dziękuję za rozmowę.
[źródło: http://archiwumandrzejamolika.pl/z-jubileuszem-w-tle-cz-1/]