Kurier Festiwalowy – III Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne

nr 2 – 14.10.1998

Z Leszkiem Mądzikiem, twórcą Sceny Plastycznej KUL dyrektorem artystycznym tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Konfrontacje Teatralne rozmawia Andrzej Molik.

* To trzecia edycja Konfrontacji i, jak zostało założone, trzeci dyrektor artystyczny, czy jak kto woli komisarz festiwalu. Rozmawiałem z pana poprzednikami, Januszem Opryńskim i – przed rokiem – Włodzimierzem Staniewskim. Pragnę tą powinność wypełnić także wobec pana. Każdy z was, prowadząc teatry o różnym charakterze i poetyce, i imprezie daje swój indywidualny znak firmowy. Które z wydarzeń zaproponowanych przez pana do programu tegorocznego festiwalu jest najbliższe panu, duchowi pana teatru?

– Faktycznie festiwal, przez to, że kolejne jego edycje realizują inni twórcy, daje szansę do postawienia znaku rozpoznawczego autora jego programu. Ta komisaryczność daje możliwość – i w skutkach to powoduje – przyznania się do osób, które są mi, nam, bliskie i to niekoniecznie w tym, co w finale, w swoim produkcie, w swym dziele czyli spektaklu pokazują, ale są ważne właśnie jako osoby. Czuję, mam potrzebę spotkania się z nimi, bo wiem także, że inspirowałem się nimi w tym co robię. I teraz mam szansę powiedzenia głośno, kto to jest.

* Słuchamy…

– Oczywiście wszystkich ich nie zaprosimy na Konfrontacje, trzeba było dokonać jakiejś selekcji. Nie można też było skazać widza do końca tylko na ten mój wybór, ale on w programie dominuje. Jest tych parę osób, które – mam nadzieję – na festiwalu się znajdą. Może zacznę od dziwnego i tajemnego a dotychczas dosyć skrytego mego uwielbienia dla Teresy Budzisz -Krzyżanowskiej. Ja tą aktorkę obserwuję od zarania. Pamięta pan zapewne, że była u nas na jubileuszu Sceny Plastycznej z Hamletem, w którym grała tytułową, wszak męską rolę. Kilka razy widziałem ją w Krakowie, również w paru realizacjach filmowych, i mam takie pragnienie, żeby kiedyś „zderzyć” ją z moim obrazem, z moim teatrem. Cieszę się zatem, że zgodziła się tu być z nami. A jak gdyby przyśpieszyła ten przyjazd – to śmieszne, że coś takiego może zadziałać pozytywnie – śmierć Zbigniewa Herberta, ona pewne rzeczy związała. Otóż pani Teresa pojawia się tutaj z dwudziestoma wierszami Herberta, wierszami, które sama wybrała i przygotowała. Pierwszy raz po śmierci poety coś takiego się dokona a wiem, że jego małżonka zgodziła się na ten wybór. Te wiersze, czy recytowane, czy czytane, przepuszczone przez aurę artyzmu aktorki, objawią się w piątkowy wieczór w Lublinie na naszym festiwalu.

To jedna osoba, chociaż wydawałoby się, że odległa od mego teatru, w kórym przecież nie ma takiego pojęcia jak aktor, aktorka. Ale to nie jest tak, że tylko świat ludzi plastyki inspiruje mnie w tym co robię. Teraz jednak możemy przejść do nich…

* No, właśnie. Dużo łatwiej rozpoznać, że bliższy pana twórczości jest na przykład Jerzy Grzegorzewski…

– Do niego rzeczywiście chciałem zdążać… Pamiętam taki telefon sprzed lat. Po Ikarze, a więc było to bardzo dawno, zadzwonił do mnie Janusz Płoński, krytyk, którego nie wszyscy może znają a ja poznałem jeszcze na Studenckich Wiosnach Teatralnych, i mówi: – Wiesz, w Ateneum jest spektakl według Joyce’a i zrobił to człowiek, którego pracę musisz zobaczyć. Po prostu kiedyś on powinien obejrzeć to, co ty robisz, a ty to, co on. I rzeczywiście zobaczyłem ten spektakl z Igą Cembrzyńską w roli głównej. Do dziś pamiętam całą kompozycję scenografii, nawet dźwięk pamiętam. I od tej pory ten twórca był zawsze w mojej świadomości, śledziłem jego realizacje, nawet byłem przez niego zaproszony do współpracy w Teatrze Studio. A teraz stworzyła się szansa, że będzie on z nami, myślę, że także osobiście, a na pewno będzie jego spektakl. Idziemy dalej…

* Pana pokolenie, Akademia Ruchu chyba, prawda?…

– No, oczywiście. W ogóle przywlokłem za sobą – w tem dobrym znaczeniu „przywlokłem” – dwa zespoły, które są jeszcze z tamtego czasu, myślę, że jedyne, które lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte przypominają. To poznańskie „Ósemki” i Akademia Ruchu, z tym, że Akademia startowała nieco później niż Teatr Ósmego Dnia. Ponieważ nadal czynią teatr, w różnych momentach są silniejsze lub słabsze, czuję, iż mam moralny obowiązek, że tu powinny być. Ja też miałbym żal, gdybym gdzieś nie był kiedy oni coś robią, chociaż przecież nie zawsze tak muszą postępować. Ja ten zabieg uczyniłem, te zespoły dwa się pojawią – jeden na Zamku, w plenerze, myślę o „Ósemkach”, Akademia zresztą też w typowej dla siebie sytuacji plenerowej.

* To teatry, ale zaproponował pan jeszcze wydarzenie stricte plastyczne…

– Tak, zmierzamy teraz do osoby plastyka. Ja, jak pan wie, wyszedłem w tym co robię od malarstwa i znalazłem człowieka, który również z malarstwa wyszedł. I z tego malarstwa zrobił wspaniałe rzeczy, zrobił niejedną wybitną scenografię operową i teatralną w świecie i w kraju a teraz jest nadwornym scenografem Teatru Narodowego. Myślę o znanym panu Andrzeju Kreutz- Majewskim. Spotkałem się z nim w Pradze, przez moje obecności na Quadrienale poznaliśmy się bliżej. Jest w nim coś takiego wibrującego, jest jakiś niepokój, coś, co powoduje, że osobowość jego jest mi bliska. Jego też będziemy gościć i będziemy mieli coś, czego – myślę – on jeszcze do tej pory nie robił a skłoniła nas do tego i zainspirowała wielka przestrzeń straszącego w Lublinie od dwudziestu czy więcej lat Teatru w Budowie. Chodząc po tych zakurzonych salach, po cegłach, po cemencie, betonie, nagle ujrzeliśmy wnętrza wspaniałe dla takiej wystawy. Przez to, że nie są one jeszcze zrobione, skończone, dają szansę pokazania takiego Majewskiego, jakiego – myślę – jeszcze nie było. A więc przywołuje się tutaj dużo jego malowania, jego tryptyk, który kiedyś poświęcić chciał Ojcu Świętemu, tak – dosłownie – wielki, że z trudem został wniesiony przez częściowo rozbijane okna. W tej przestrzeni obraz zaistniał w pełnej krasie. Jest też dużo scenografii, i fragmenty Nocy listopadowej i wszystkiego tego, co się ostatnio, także za sprawą Majewskiego w Teatrze Narodowym dzieje. Realizacji całego przedsięwzięcia podjęło się Centrum Polskiej Scenografii w Katowicach. Tutaj serdeczne podziękowania należą się dyrektorowi tej placówki Jerzemu Moskalowi, który nad kształtem wystawy pracował na długo przed festiwalem. Ekspozycja będzie czynna i później, po Konfrontacjach. Została pomyślana tak, żebyśmy ją mieli nie tylko dla Lublina, ale dla wszystkich zainteresowanych z wsi i miast tej strony Wisły. Sądzę, że na przykład powinna się ona stać celem wycieczek szkolnych.

* Jest wreszcie w programie festiwalu zupełna niespodzianka…

– Tak, to dla mnie także miłe zaskoczenie. Dosyć późno się to urodziło, ale reakcja Mistrza była pozytywna. Nie tak dawno zatelefonował mój przyjaciel z Helsinek, który gościł w tym dniu Tadeusza Różewicza i oddał mu słuchawkę. Wybitny poeta i dramaturg przyjął moje zaproszenie i przyjedzie tu do nas. Gdy byłem ostatnio w Narodowym na premierze Halki SpinozyGrzegorzewskiego, spotkałem Różewicza i potwierdził chęć spotkania się z nami. Tak, dotknęłem w tym, o czym dotychczas rozmawiamy, rzeczy polskich, ale jest w programie i wspaniała muzyka bretońska…

* Właśnie! Obecność zespołu bretońskiego może niektórych zaskoczyć, bo nie wszyscy chyba wiedzą, że rok temu realizował pan w Bretonii widowisko plenerowe.

– Ono było w zamyśle plenerowe, ale odbyło się w dużej hali. Ucieczka do niej była konieczna, bo pogoda jesienią, a było to rok temu, nie jest w tym regionie pewna. Tam robiłem Legendy bretońskie w formie warsztatów z aktorami z Rennes, tam nasiąkłem trochę Bretonią, celtyzmem, tymi cudownymi dźwiękami, które – w paradoksalny sposób – są i w rzeźbie i w malarstwie, ale przecież najsilniej w muzyce. Tam rozpoczęliśmy poszukiwania, żeby przywieźć zespół ją prezentujący i on się w Lublinie pojawi. Sam jestem ciekaw tego specjalnie przygotowanego dla nas koncertu, bo zespół dysponuje oryginalnym instrumentarium z tamtych stron a muzyka jest bardzo urozmaicona.

* Czy obecność na festiwalu zespołu irlandzkiego to także efekt pana pobytu i działań artystycznych na Zielonej Wyspie?

– To prawda, i tak jest w wypadku Irlandii i tak jest w wypadku Syberii, zespołu z Omska. Na czym polegała penetracja?Pierwsza, to rzeczywiście przez fakt, że robiłem w Centrum Becketta w Dublinie warsztat i tam poznałem tych ludzi, bo oni organizowali warsztaty. Część aktorów brała nawet udział w moim. I oni tu będą, teatr nazywa się Pan Pan. Natomiast kiedy byłem w Rydze, też prowadząc warsztaty, pamiętam – wieczorem, w hotelu – mechanicznie włączyłem telewizor i nagle zobaczyłem jakąś ciekawą scenę, która mnie przyciągnęła do ekranu. Przyglądałem się bacznie, że ktoś coś nowego zrobił. A za chwilę, z komunikatu, dowiedziałem się, że był to fragment spektaklu, który został uznany – chyba – za najciekawszy spektakl teatru eksperymentalnego w całej Rosji.

* To była Kobieta z wydm?

– Tak, to był ten spektakl. Więc – pamiętam -zadzwoniłem szybko do polskiej ambasady, żeby oni też tę relację obejrzeli i zindentyfikowali zespół. Wkrótce dostałem telefon, zadzwoniłem do Omska, potem poszły zaproszenia i cieszę się, że ten teatr będzie z nami. Ale cieszę się, że będzie też tutaj zespół, do którego mamy wręcz słabość, który ma tu stałą widownię. Myślę o Teatrze Derevo, który znowu, z nową premierą pojawi się na Konfrontacjach.

* Z kręgu teatrów zagranicznych będzie jeszcze teatr niemiecki…

– Zjawia się on na skutek pewnych relacji, pewnych zawierzeń jakie mam wobec niektórych ludzi. Henryk Jurkowski, który pracuje nad encyklopedią teatru marionet, teatru cieni i lalkowego w ogóle, zwrócił mi uwagę na ciekawy zespół z Dortmundu i powiedział: – Słuchaj, oni tak z cieniem pracują, jak ja jeszcze nie widziałem. To było wystarczającym powodem, żeby ten teatr zaprosić.

* Zbiżając się do końca, porozmawiajmy o początku, o dzisiejszej inauguracji festiwalu.

– Na otwarciu festiwalu będziemy mieli koncert Józefa Skrzeka, z osobą którego wiążę pewne plany. Cały czas czuję, że powinniśmy wspólnie coś zrobić, mamy nawet roboczy tytuł Hałdy, czy Hołdy, jak to mówią na Śląsku. W tym wysypisku kurzu, resztek węgla, w tej czarnej ziemi chcemy kiedyś zrobić spektakl. Ale żeby do tego dojrzeć, może trzeba tu go usłyszeć. Mam jego ostatni kompakt, Skrzek jednak przygotował dla nas inny utwór, który nazwał Zmartwychwstanie i on zabrzmi na inauguracji w filharmonii.

* Nie udało się natomiast doprowadzić do już zapowiadanego – także na naszych łamach – koncertu muzyki Jana A.P.Kaczmarka…

– Ja myślę, że ten festiwalu jest też próbką tęsknot i spełnień. Pewne rzeczy, które się udało sfinalizować, mile nas zaskoczyły, a niektóre nas rozczarowały, że się nie udało. Sądzę, że zawsze kiedy są problemy, chodzi o pieniądze. Istniała obawa, że budżet całych Konfrontacji zostanie zachwiany, bo koszt koncertu – proporcjonalnie – zagrozi innym pozycjom festiwalowym. Trzeba było zostawić go sobie na inną okazję.

* A czy oprócz Kaczmarka, twórcy muzyki do pana ostatniego spektaklu Kir, brakuje kogoś w festiwalowym programie firmowanym przez Leszka Mądzika?

– Ależ, oczywiście! Brakuje mi Tadeusza Kantora, ale mamy ślad Kantora, jest Zofia Kalińska z jego teatru, która poświęciła mu Requiem. Mam podwójną wiarę w ten spektakl Teatru Ariel, bo zdobył w tym roku nagrodę Fringe First w Edynburgu, a przy tym jego autentyczność podnosi fakt, że zrobiła go właśnie osoba, która grała w teatrze Cricot 2 od początku. Naturalnie… Chciałbym – co już niemożliwe – mieć tu Kantora. Chciałbym Krystiana Lupę, którego bardzo cenię…

* Szajnę?…

– Szajnę w jakiś sposób też. Ale wolałbym zobaczyć wyjątkowo cenioną przeze mnie Replikę, niż to, co sie zdarzyło ostatnio. Jednak lepiej, że na festiwalu plastyka przeplata się z teatrem słowa czy muzyki i nie będzie tak, że program jest ewidentnie moim kaprysem. Że kaprysy widza będą też spełnione. Będziemy zresztą mieli jeszcze sesję teatralną pod takim dosyć prowokującym tytułem: Czy sztuka jest człowiekowi do zbawienia koniecznie potrzebna?

* Z udziałem arcybiskupa Józefa Życińskiego…

– Mamy nadzieję, że jakieś obowiązki nie wezwą do Watykanu naszego ksiedza arcybiskupa. Odwiedziłem go, wyraził gotowość i jeśli wszysko pójdzie według planu, są szansę, że otworzy naszą sesję.

* Jest jeszcze jedno wydarzenie, o którym, rozmawiając akurat z panem, nie można nie powiedzieć. Nie tak dawno pana teatr święcił jubileusz, zbliża sie kolejny, a tu Scena Plastyczna doczekała się także swego rodzaju święta. Festiwal poprzedziła wielka retrospektywa pańskich spektakli, którą dziś kończy Kir…

– Cały przegląd był pomysłem szefa organizacyjnego festiwalu Janusza Opryńskiego i to głośno trzeba powiedzieć. Ja się z tego ucieszyłem, chociaż byłem świadom trudu przygotowania codziennie innego spektaklu, zrobienia kolejnych prób a po nocach demontowania dekoracji i stawiania nowych. Nie wiem dokładnie jakie są reakcje widzów, ale ja sam patrzę na siebie i mam szansę zobaczenia w tygodniowej pigułce ponad dwudziestu lat swojej pracy, na zaprzeczenie lub potwierdzenie stwierdzenia, ze cały czas robię jedno przedstawienie.

* A nie żal panu jeszcze starszych spektkli, n.p. tych, z których maski zakopał pan kiedyś we Wrocławiu?

– Żal, ale nie na tyle, żeby im poświęcić trud odtwarzania. Pokazaliśmy to, co wciąż jest żywe i co jest wciąż w graniu. Nie traktuję tego muzealnie. Taki Zielnik był grany i jest grany i z tego co przeczuwam będzie jeszcze grany tyle samo, czyli przez kolejne 20 lat. To dla mnie niesamowite, że wciąż go pokazuję. Mimo tego, że powstają nowe premiery, pokazuję go obok nich. Jeśli więc potrzebne jest jakieś skupienie, to nie nad odtwarzaniem przeszłości, ale nad nową premierą, nad którą pracę pragnę rozpocząć zaraz po festiwalu.

* Dla jasności. Kiedy to wypadnie kolejny jubileusz Sceny Plastycznej?

– No, w 2000 roku. Tak wyszło, ale jak to dziwnie brzmi…

* Czekamy. Dziękuję za rozmowę.

[źródło: http://archiwumandrzejamolika.pl/znak-firmowy/]