Blog
Głosem „szorstkim, jak język kota”
Recenzja powstała w ramach współpracy pomiędzy Akademickim Centrum Kultury i Mediów UMCS Chatka Żaka i Centrum Kultury w Lublinie.
W ramach festiwalu Konfrontacje Teatralne często występowały nie tylko teatry z całego świata i Polski, ale także różni twórcy i zespoły muzyczne. W tym roku w Sali Widowiskowej Centrum Kultury w Lublinie wystąpiła Natalia Przybysz z koncertem pod romantycznym tytułem „Zaczynam się od miłości”. Każdy wykonany przez nią utwór jest przesiąknięty miłością – szczęśliwą, spragnioną, niemożliwą czy nieudaną. Zawsze zaskakująco różną, ale tak dobrze znaną niemal każdemu odbiorcy.
Wchodząc do sali, poczułam się jak lodowiec w oceanie. Całą widownię i scenę pokrywał dym – na początku prawie nic nie było widać, trzeba długo się przypatrywać, żeby zobaczyć, co dzieje się na scenie w takiej mgle. Po jakimś czasie udało mi się zobaczyć liczne instrumenty – zieloną gitarę elektryczną, perkusję, keyboard…, ale z zespołu wciąż nikt się nie pojawił. Pod sceną już gromadzili się fani i fanki Natalii i jej twórczości. Jeszcze chwila… i zaczęło się. Mocny dźwięk, multimedia, światła – wszystko grało. Jedynie dźwięk instrumentów był dla mnie odrobinę za głośny, czasami nie słyszałam wszystkich słów piosenek. Bardziej czułam koncert, niż słuchałam. Później dokładnie sprawdziłam wszystkie teksty piosenek i przekonałam się, że odebrałam je odpowiednio. Całościowy kształt koncertu jest na tyle spójny, że nawet najmniej przygotowany odbiorca trafi na dobry trop.
Zbiór piosenek, który pojawił się na scenie Konfrontacji Teatralnych, jest koncertem trasy letniej, dlatego też ma w sobie niesamowicie mocne światło, dużo ciepła i przyjemności. Piosenki Natalii potrafią wypełnić te pozostawione po lecie puste miejsca. Wszystko, czego tak brakuje nam jesienią, podczas tego koncertu wylało się na widownię – ciepły wiatr, słońce, gorące usta i ręce, pocałunki, sny, miód i ogień. Wydaje się, że tyle już było powiedziane o miłości, że nic nowego nie da się ani wygrzebać, ani wyssać. I znów zaskakują mnie te lekkie, trochę dziwne teksty, w których ona jest niebem, księżycem i słońcem, a on jest ledwie widocznym, naszkicowanym ołówkiem obrazem, zostają po nim jedynie ślady butów w jej łóżku. Jednocześnie te relacje są dla niej istotne: stawiają opór, który sprawia, że coraz mocniej płonie. Musi płonąć, bo jak inaczej? Poza tym na koncercie kolejny raz uświadomiłam sobie, że jeżeli już setny raz słuchać piosenki o miłości, to niech będą one w wykonaniu Natalii – śpiewane głębokim, mocnym i „szorstkim, jak język kota” głosem.
Już w następnym tygodniu Natalia Przybysz i jej zespół wyruszają w nową trasę. Cieszę się, że udało mi się złapać trochę ciepła i miłości z letniego koncertu przed srogą zimą. Nie pierwszy raz byłam na koncercie Natalii, mam nadzieję, że nie ostatni. Może się starzeję i staję się coraz bardziej sentymentalna, ale piosenki akurat tej bosej Natalii, która pożyczyła buty od koleżanki w tę ciepłą, październikową sobotę, dotknęły samej głębi i poruszyły mnie. Może dlatego, że tego lata ocknęłam się i popatrzyłam bardziej uważnie na ten kosmiczny świat. Teraz widzę więcej i dziękuję za tych ludzi, te spektakle i te koncerty, które spotkałam na swojej drodze. Poza tym zabrałam z koncertu bardzo ważny przekaz – nic nie jest warte bez miłości, nie ma większego sensu. Dostojewski pisał „Piękno zbawi świat”. Podobną, a może nawet większą siłę ma w sobie miłość – w to nie wątpię. Właśnie miłość uratuje nas wszystkich i cały świat.