Na tegorocznym Festiwalu zaprezentujemy dwa spektakle w reżyserii Anny Gryszkówny – Ginczanka. Sposób na prostotę życia (Teatr Łaźnia Nowa, Kraków i Bałtycka Agencja Artystyczna BART) oraz Idę (produkcja Konfrontacji Teatralnych). Oba spektakle koncentrują się na postaciach kobiet i są zrealizowane w kobiecym gronie.

Ginczance… wraz z aktorką Agnieszką Przepiórską odtwarzały życie poetki polsko-żydowskiego pochodzenia, Zuzanny Ginczanki. Poetce, która walczyła z uprzedzeniami wobec kobiet w środowisku artystycznym.

Idę to z kolei próba znalezienia odpowiedzi na pytania, jakie przed reżyserką i trzema aktorkami – Anną Moskal, Dorotą Rubin i Katarzyną Faszczewską – postawiła przed nimi nowa, odmienna rzeczywistość. Kobiety wybierają się w podróż, podążając ścieżkami utworów Olgi Tokarczuk, Virginii Woolf i Anny Świrszczyńskiej. Z różnych perspektyw, doświadczeń i wrażliwości starają się znaleźć ścieżkę, myśl, drogę. Drogę, która zależy tylko od nas, nie od okoliczności – drogę w głąb siebie.

Reżyserka i aktorka już wcześniej przygotowywała spektakl pracując w (większości) kobiecym gronie. Tak było przy spektaklu Reset w Teatrze Wybrzeże. Przy okazji tej premiery udzieliła wywiaru trójmiejskiej Gazecie Wyborczej. Przemysławowi Guldzie opowiadała o tym, jak się pracuje nad spektaklem z samymi kobietami.

Wiele tych przemyśleń znajduje swoje odzwierciedlenie w spektaklach prezentowanych na Konfrontacjach.

Link do oryginału: Anna Gryszkówna, reżyserka teatralna: Pracujemy w kobiecym gronie, nie grozi nam #metoo Przemysław Gulda, 

Przemysław Gulda: Co sprawiło, że zdecydowałaś się przenieść na scenę właśnie „Reset” Almy De Groen? Co cię zafascynowało w tym tekście?

Anna Gryszkówna: Czytając teksty dramatyczne, rzadko kiedy spotykam się z utworem, w którym świadome aktorki mają materiał na budowanie ról, na głęboką analizę kobiety i jej problemów. Alma De Groen napisała mięsisty, mocny tekst – partyturę dla czterech kobiet. Każda z nich może stworzyć wielowymiarową, pełnokrwistą postać. Tekst jest migotliwy. Dużo w nim humoru, ale również stawia ważne pytania, porusza trudne tematy: czym dla kobiety jest przyjaźń, poświęcenie? Dlaczego wikłamy się w trudne relacje albo trwamy w nieszczęśliwych związkach? Zmusza do odpowiedzi, co w życiu jest najważniejsze, jakie są nasze priorytety. Historia opowiedziana przez Almę De Groen jest niezwykle aktualna, a przy tym świetnie napisana. Czego chcieć więcej? To tekst o kobietach, ale oglądanych w jakimś sensie przez pryzmat mężczyzny.

Na ile feministyczny jest twoim zdaniem ten materiał i czy twój spektakl będzie feministyczny?

– To tekst o kobietach przyglądających się mężczyźnie i jego wpływowi na ich życie. One badają jego, jak również to, co się z nimi stało pod wpływem związku lub relacji z nim. Czy cztery kobiety rozmawiające o życiu, podsumowujące pewien etap swojej drogi, to już feminizm? Moje bohaterki nie rzucają wojowniczych haseł, raczej stawiają pytania. Trawestując Kartezjuszowskie „Myślę, więc jestem”: one „Wątpią, więc są”. Rozpoczynając pracę nad tekstem dramatycznym, nie zakładam, że będzie on feministyczny, mizoginiczny czy szowinistyczny. Ja opowiadam historię. W tym przypadku historię czterech kobiet, na których życiu odcisnął piętno jeden mężczyzna. To one podsumowują, jaki był, co im ofiarował, a co zabrał. I myślę, że wnioski, do których dochodzą, nie są jednoznaczne. Jego sylwetka jest opisana z czterech różnych punktów widzenia, cztery narracje stwarzają nam ogląd nieobecnego bohatera. To widz musi zdecydować, czy umieści go po jasnej, czy po ciemnej stronie mocy…

Gdzie twoim zdaniem przebiega granica między kobiecą autonomią a istnieniem w odniesieniu do mężczyzny?

– To jest pytanie o subiektywne granice empatii i poświęcenia każdego z nas. Czy jako ludzie konstytuujemy się w kontekście drugiego człowieka czy samostanowimy o sobie. Są kobiety, ale i mężczyźni, którzy nadają sobie strukturę w kontekście życia z drugim: jestem mężem/żoną, ojcem/matką. Są tacy, którzy szukają przełożenia w pracy: jestem politykiem/naukowcem albo przez pasje: jestem artystą/podróżnikiem. Wszystkie te narracje są równoprawne, tak różne jak różni są ludzie. Są kobiety stworzone do poświęcenia, są kobiety wybitnie autonomiczne, są empatyczne, są egoistki. I w porządku, pod warunkiem że jest to ich wybór, a nie kompromis. I że dobrze im z tym. Jeśli kobieta ma poczucie, że została wtłoczona w rolę lub formę, która jest dla niej opresją, powinna zwiewać jak najszybciej, póki nie jest za późno. Granice w relacjach z innymi powinnyśmy stawiać sobie same, żeby nie dać się połknąć, ale powinnyśmy też szanować granice innych, mając

Chętnie pracujesz na tekstach z wyrazistymi, mocnymi postaciami kobiecymi. Co cię w nich najbardziej pociąga?

– Bo kobiety są ciekawsze! Bardziej tajemnicze, nieuchwytne. Są jak ciemna strona księżyca. O kobietach w literaturze, a zwłaszcza w dramacie, mniej zostało napisane, opowiedziane i dlatego mam wrażenie, że jest więcej do odkrycia. A poza tym wnikając w istotę każdej z moich bohaterek, mam wrażenie, że dowiaduję się czegoś nowego o sobie. Żeby uczciwie opowiedzieć o każdej z nich, muszę na chwilę stać się nią. Poznać ją bliżej, zrozumieć jej imperatywy, wybory, tęsknoty, odruchy. Przez to poznaję swoje. Przez różnice i podobieństwa cały czas weryfikuję kim jestem. Lepiej też rozumiem i akceptuję odmienności i różnice ludzi, z którymi się spotykam. Dzięki temu, że wybrałam opowiadanie o kobietach, poznaję w pracy fantastyczne aktorki. Są inspirujące, motywujące i budzą mój największy podziw. Po każdym takim spotkaniu jestem zachwycona tym, jak wielkie są ich siła, determinacja i energia. Praca z kobietami, opowiadanie o kobietach, próba uchwycenia ich istoty, to naprawdę fascynująca przygoda i niezła praca poznawcza.

Pracujesz nad tym spektaklem w niemal całkowicie kobiecym gronie – z wyjątkiem autora muzyki, Piotra Łabonarskiego. Jakie są plusy i minusy takiej sytuacji?

– Po pierwsze: nic nas w pracy nie rozprasza, nie tracimy czasu na mizdrzenie i tym podobne dyrdymały, mówimy jednym językiem i mamy podobne punkty odniesienia. Nikt nie komentuje naszych dowcipów i „sucharów” ze względu na płeć i nie grozi nam #metoo. Jesteśmy swobodne. No, dyskusje o kostiumach, przymiarki czy wybór butów stają się kwestią godną osobnego bloga modowego, a jeszcze dodatki: torebki, biżuteria, a i jeszcze fryzury… Matko, ile jest ciekawych tematów, poza emocjami do wydobycia, monologami wewnętrznymi do przeprowadzenia czy szkicem sytuacji, który próbujemy znaleźć. Fantastycznie, że to wszystko możemy robić wspólnie, z takim samym zaangażowaniem. Piotr wpada od czasu do czasu i daje mi możliwość wniknięcia w męski punkt widzenia. Na nim testuję nasze poczucie humoru i to, czy ta historia wciąga go również ze względów pozazawodowych. Jest takim papierkiem lakmusowym, który jest niezwykle potrzebny, żeby ta historia nie stała się kodem rozumianym tylko przez płeć piękną.

Mówisz o tym, że czas jest dla kobiet bardziej bezwzględny niż dla mężczyzn. Co kobiety tracą, a co zyskują wraz z jego upływem?

– To jest taki niezauważalny, rozłożony w czasie subtelny proces, kiedy to piękno zewnętrzne leciuteńko przechodzi na stronę piękna wewnętrznego. Siła zewnętrzna na rzecz wewnętrznej. Może i pojawiają się drobne zmarszczki wokół oczu i grawitacja daje o sobie znać, ale w zamian gubimy kompleksy, zaczynamy coraz bardziej siebie lubić. Bez wyrzutów sumienia dogadzamy sobie, rozpieszczamy się. Już nie czekamy, aż ktoś to zrobi za nas, aż ktoś nas wyręczy… Czekanie staje się sprzeczne z naszą naturą, nie mamy czasu czekać. Uczymy się same sięgać po to czego chcemy, bo już wiemy, co to jest.

Jak w praktyce wygląda praca nad tym spektaklem? Na ile znaczenie w tworzeniu postaci i nastroju będą miały osobiste przeżycia i doświadczenia aktorek, które w nim występują?

– A to jest bardzo przewrotne pytanie. Kiedyś z kolegą z roku miałam odegrać scenę z „Makbeta”. Lady Makbet i Makbet tuż po zabójstwie Banka. I tak gadamy w kuchni, że, kurcze, zabili, że krew na rękach, że mord… Ja 22 lata, on 24 lata. Jak to jest, co tu zrobić, jak to ogarnąć, skoro do tej pory naszym największym dramatem było, że trzeba było wyjechać z domu na studia i że stypendium starcza tylko na dwa tygodnie. Postanowiliśmy, że trzeba to POCZUĆ i że w tym celu poświęcimy na ołtarzu sztuki anonimowego chomika z zoologicznego. Scenę zagraliśmy dobrze. Myślicie, że widz chciałby wiedzieć, czy kropnęliśmy biednego gryzonia. Nie sądzę. Dla państwa spokoju sumienia wyjaśnię, że nie. Żadne zwierze – ani człowiek – nie ucierpiało w studenckim dążeniu do prawdy artystycznej. Aktorzy to niesamowici wrażliwcy. W budowaniu postaci czerpią z mnóstwa źródeł. Z przeżyć osobistych, wyobraźni, rzeczy podpatrzonych, czasem podkradzionych. Z tęsknot, snów i marzeń. Z każdej chwili i tej siermiężnej – codziennej i tej ulotnej – magicznej. Trzeba mieć świadomość doświadczeń życiowych, ale trzeba też umieć od nich abstrahować, żeby móc spojrzeć szerzej. A praca nad spektaklem jest połączeniem imprezki, ćwiczeń na siłowni, sesji psychologicznej i podróży w nieznane. Myślę, że z takiego melanżu wyjść może naprawdę ciekawe przedstawienie.