Oparty na teorii filmu, rygorystyczny esej dokumentalny Niny Mendes ujawnia różnice w sposobie traktowania kobiet i mężczyzn, zarówno na ekranie, jak i w branży filmowej.

O filmie Brainwashed: seks, kamera, władza w recenzji pisał główny krytyk filmowy The Guardian, Peter Bradshaw. Link do oryginału

Twórczyni filmowa i teoretyczka Nina Menkes jest centralną postacią tego wykładu / filmu dokumentalnego. To zaciekła i precyzyjna polemika, która ożywia temat „męskiego spojrzenia” w erze #MeToo. Rozpoczynając od wywiadu z brytyjską krytyczką Laurą Mulvey (opisaną przez Menkesa jako „pierwotną gangsterką”, która wymyśliła to określenie), Menkes pokazuje widzom, że sposób, w jaki kamera patrzy na kobiety i wszystko inne, nie jest przejrzystym, pozbawionym wartościowania biznesem. Przeciwnie: przy przytłaczającej władzy mężczyzn w tym sektorze, sztuka filmowa nosi cechy przymusu i narzucania, zdeterminowane przez politykę płci. A seksualność, jaka pojawia się na ekranie, nie jest naturalnym, bezpośrednim, swobodnym wyrazem równej przyjemności partnerów, ale jest głęboko osadzona w męskich relacjach władzy.

Nagranie, które Menkes mogła zacytować, ale tego nie zrobiła, pochodzi z filmu „Oto Spinal Tap”: basista Nigel Tufnell, któremu powiedziano, że okładka ich albumu jest seksistowska, odpowiada: „Co jest złego w byciu seksownym?” Przepaść między byciem sexy a seksizmem to przestrzeń, w którym znajduje się większość dyskursu. Menkes przenosi te koncepcje z ekranu filmowego i sali wykładowej do świata komercyjnego: męskie spojrzenie ma swoje następstwa w seksistowskich praktykach zatrudniania funkcjonujących w przemyśle filmowym oraz na tolerowanie molestowania seksualnego i napaści – tej góry lodowej, której Harvey Weinstein był jedynie przyprawiającym o mdłości wierzchołkiem.

Menkes opisuje mechanizm działania: kobiety w filmie obdarza się atrakcyjnością, uzyskiwaną poprzez sposób ustawiania i kadrowania zdjęć oraz ruchów kamery. Częstokroć, zwłaszcza w erze filmów studyjnych, męskie twarze były oświetlace żywym światłem, które na ekranie kreowało trójwymiarowe, postrzępione sylwetki człowieka, który nie musi być atrakcyjny. Z drugiej strony, kobiece twarze oświetlano płąskim, studyjnym oświetleniem 2D, sprawiając, że stawały się bezwładne, jak modelki, często stwarzając wrażenie, jakby znajdowały się w innej przestrzeni, niż towarzyszący im mężczyźni. (Przyznaję: oglądałem scenę basenową we „Wściekłym byku” Scorsese dziesiątki razy, ale dopiero po obejrzeniu „Brainwashed” doceniłem sposób, w jaki obraz Cathy Moriarty jest oderwany od męskich bohaterów).

Wszystko to dzieje się w ramach dualizmu podmiotu i przedmiotu; pragnący mężczyzna (publiczność jest często milcząco zapraszana do wzięcia jego strony) i kobieta, której pragnie. To jest anoda i katoda męskiego spojrzenia, napięcie męskiego spojrzenia i siła elektromotoryczna.

Ale co z kobietami-reżyserkami? Menkes robi wyjątek dla bohaterskich postaci ze złotego wieku Hollywood, takich jak Dorothy Arzner i Ida Lupino. Słusznie lub nie, często sugeruje, że wiele kobiet-reżyserek w dzisiejszych czasach podąża za tradycyjnym męskim układem i sprzedaje się, skutecznie wpisując się w ukazywanie męskiego spojrzenia w męskim przemyśle. W pewnym momencie, w czasie krótkiego montażu pokazującego kamerę w męski sposób wpatrującą się w kobiece pośladki, Menkes dorzuca, bez żadnej dyskusji, scenę z „Titane” Julii Ducournau, która pokazuje na wpół rozebraną bohaterkę prężącą się na samochodzie na oczach męskich gapiów. Wielu krytyków uważa, że „Titane” – zdobywca Złotej Palmy w Cannes – jest triumfalnym przykładem progresywnego i pozytywnego seksualnie kina. Menkes najwyraźniej nie jest przekonana (właściwie ja też), ale być może mogła to jasno powiedzieć.

Co więcej, Menkes z nietypowym dla siebie wahaniem przytacza film, który jest powszechnie nienawidziany za swoje rasistowskie postawy: ponury, papkowaty dramat o niewolnikach, „Mandingo” z 1975 roku, który zawiera scenę, w której biała kochanka zmusza czarnego niewolnika by uprawiał z nią seks. Menkes pokazuje, jak kamera ślini się nad biernym, nagim ciałem niewolnika dokładnie w taki sposób, jak zwykle zatrzymuje się nad ciałem kobiety. Być może z obawy, że może być podejrzana o poparcie takiego podejścia, Menkes nazywa ten film „przyprawiającym o dreszcze”. I tym dokładnie jest. Ale czy wszystkie filmy prezentujące męskie spojrzenie również nie są cringe’owe?

„Brainwashed” to porywający podmuch krytycznego rygoru, w jasny i chłodny sposób przyglądający się niezbadanym założeniom kryjącym się za tym, co widzimy na ekranie.