Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika ZOOM. Lubelski Informator Kulturalny

W ostatnim czasie przez polskie media przelała się lawina coming outów. Kobiety (a także mężczyźni) zaczęły(zaczęli) głośno mówić o swoich negatywnych doświadczeniach w teatralnym świecie. W ostatnich tygodniach to zjawisko stało się już na tyle powszechne, że niemal codziennie pojawiają się nowe wpisy w mediach społecznościowych, artykuły prasowe, etc. A to jest jedynie cześć tego, co tak naprawdę „słyszy się” w artystycznym środowisku od wielu lat. Tu i ówdzie pojawiają się opinie, że doświadczamy czegoś w rodzaju teatralnego #metoo. Warto się zatem zastanowić, czy sam fakt tego, że o problemie przemocy w teatrze zaczęto mówić głośno może wywołać pożądane i długotrwałe zmiany w systemie, który jak się dowiadujemy, skonstruowany jest w ten sposób, że ułatwia kreowanie sytuacji, w których do tej przemocy dochodzi.

Zespół Konfrontacji Teatralnych, w reakcji na te doniesienia, które dotknęły także naszej instytucji postanowiło zainicjować cykl dyskusji, które Piotr Pękala – kurator przedsięwzięcia nazwał „Otchłanie. Czy sztuka potrzebuje ofiary?”. Cykl tych debat zrodził się z długich rozmów które przeprowadziliśmy wewnątrz naszego zespołu oraz z innymi pracownikami Centrum Kultury. Wtedy to doszliśmy do wniosku, że niezbędna jest jakaś platforma do refleksji nad tym, gdzie w sztuce kończy się eksperyment, a gdzie zaczyna przemoc. – Jako entuzjaści eksperymentalnej sztuki – precyzuje podczas naszej rozmowy Piotr – znaleźliśmy się dzisiaj w trudnym położeniu. A mianowicie musimy się zastanowić, czy nasze ukochane eksperymenty nie są przypadkiem mechanizmem generującym niespodziewane zagrożenia. Mówię „niespodziewane”, ponieważ eksperymentujące grupy zazwyczaj były (i wciąż są) postrzegane jako oazy nieskrępowanej artystycznej wolności. Dzisiaj, po dekadach różnorakich praktyk na tym polu widzimy, że ten zacny (w swoim założeniu) model ma swój drugi biegun w postaci mrocznego cienia, który ciągnie się aż od czasów, kiedy Wielkie Nazwiska tworzyły Wielką Sztukę. Chodzi tutaj o figurę artysty, który poruszając się swobodnie podczas konstruowania przedstawionego w sztuce świata, niechętnie wprowadza ograniczenia do sposobu, w jaki traktuje aktorki i aktorów na scenie, jak i poza nią.

W pierwszym spotkaniu udział wzięli: zasłużona dla polskiej psychoterapii psycholożka – Zofia Milska-Wrzosińska oraz Piotr Augustyniak, związany z teatrem filozof, autor m.in. książki na temat Stanisława Wyspiańskiego. Nie sposób w krótkim tekście streścić całego zestawu zagadnień, które pojawiły się podczas dyskusji, ponieważ rozmowa dotyczyła wielu tematów. Rozmawiano o roli teatru w społeczeństwie oraz o tym, dlaczego trzeba brać odpowiedzialność za swoich współpracowników, zwłaszcza jeżeli są młodsi i mniej doświadczeni. Piotr Augustyniak wystąpił jako wyraźny orędownik teatru jak i tytułowych „otchłani”. Jego zdaniem człowiek zawsze będzie szukał „siebie” w mroku niewiedzy na swój własny temat. Z tego też powodu otchłanny teatr zawsze będzie powstawał, ponieważ – zdaniem filozofa – między innymi do tego teatr został powołany. Zapytałam także Piotra Pękalę, czy to nie jest zbyt szeroki tytuł, te otchłanie, bo ile „sztuka” i „ofiara” to w kontekście tematu wydaje się być zrozumiałym
zestawieniem, to jednak „otchłanie” mogą wywoływać kontrowersje. – Rozumiem, że jest to nieco zbyt poetycki tytuł do spotkań na których omawiamy bardzo konkretne i „mało-poetyckie” wydarzenia (mówiąc delikatnie). Jednak ja, sprawę przemocy w sztucę widzę znaczenie szerzej. Moim zdaniem winna jest cała „metafizyka” artystycznego świata, która wisi nad nami i spogląda na nas swoim martwym okiem. To właśnie „otchłanna” sztuka często (lecz oczywiście nie zawsze) pociąga za sobą ofiarę w postaci konkretnych życiorysów. Otchłań jest fascynująca, ale często bywa szkodliwa jeżeli próbuje się nią usprawiedliwiać swoje nadużywające strategie. Ja chciałem tę otchłań zdemitologizować i niejako przedstawić na nowo – może jako patronkę procesów naprawczych (śmiech). 

To co mnie szczególnie zainteresowało podczas spotkania to fakt, że powstała pewna symetria pomiędzy problemem przemocy w instytucji a tym samym problemem pojawiającym się w nieformalnej „grupie”. Wiele się mówi o tym, jak to pewien rodzaj przemocy jest wręcz zakodowany w hierarchicznej strukturze instytucji, ale szukanie podobnych problemów w dynamice funkcjonowania grupy mogło okazać się zaskakujące. Jednak w podobny sposób zaskakujące były relacje, które przecież dotyczyły właśnie grup artystycznych, a nie zimnych piętrowych korporacji. Z wypowiedzi Zofii Milskiej-Wrzosińskiej można wysnuć wniosek, że relacja pomiędzy reżyserem a aktorami i aktorkami to rodzaj umowy, w świetle której starszy i bardziej doświadczony mężczyzna jest odpowiedzialny za młodszych i mniej doświadczonych i nie powinien wykorzystywać przypisanej mu pozycji do osiągania celów, które nie byłoby dla wszystkich jasne. Z drugiej jednak strony wygłosiła też kontrowersyjną tezę, że sam fakt, że ktoś się poczuł wykorzystany jeszcze nie świadczy o tym, że do tego nadużycia doszło. A zatem, jak rozumiem, potrzebujemy więcej informacji niezbędnych do tego, aby o takich kwestiach rozstrzygać. Psycholożka nie dała tutaj wyraźnych instrukcji jak orzekać o winie, tak jakby nie chciała żebyśmy o tej winie na własną rękę orzekali. Myślę, że to szczególnie ważny głos w kierunku uporządkowania naszych emocji pojawiających się po każdej lekturze wpisu w Internecie.

Na koniec spotkania pojawiło się kolejne interesujący temat, czyli zmiana pokoleniowa. Piotr Pękala zadał pytanie, czy obecny wzmożony charakter publicznych wyznań w świecie teatru nie jest przypadkiem jakoś zestrojony z duchem tego co się rozgrywa podczas Strajku Kobiet. Tutaj, czyli gdzieś w „otchłaniach” nieświadomości zbiorowej, paneliści wspólnie szukali przyczyn wzmożonej aktywności pokoleniowej. Wszyscy okazali się być zgodni co do faktu, że ostanie działania rządu obudziły coś znacznie głębszego, czy właśnie „otchłannego”, niż sam sprzeciw przeciwko praktycznie całkowitemu zakazowi aborcji. Sens wszystkich wypowiedzi tej części spotkania można zawrzeć w krótkim stwierdzeniu, że wraz z protestami na ulicę polskich miast i miasteczek razem z protestującymi wyszły „duchy” ofiar polskiego patriarchatu, które w końcu wydostały się na powierzchnię. Teza ta spodobała mi się szczególnie, ponieważ osobiście upatruję w tych protestach pewnych trwałych zmian w mentalności naszego społeczeństwa dążących do zniesienia poprzedniego modelu życia. Natomiast nasi, chyba jednak zbyt romantyczni artyści i ich „metody”, zderzyły się tutaj z nowym rodzajem obywatelskiej odwagi, wrażliwości i przede wszystkim świadomości reprezentowanych przez współczesne młode pokolenie. Mam nadzieję, że ten temat pojawi się także na kolejnym spotkaniu.

Dorota Stochmalska