Holenderski filmowiec opowiada, co jego nowy film, oparty na prawdziwej historii XVII-wiecznej siostry zakonnej, ma wspólnego z „Showgirls” i „Nagim Instynktem”.

Artykuł i rozmowa autorstwa Elizabeth Vincentelli ukazały się na portalu New York Times. Link do oryginału.

„Nie boję się prowokacji” – mówi reżyser Paul Verhoeven. Na co ci, którzy znają takie klasyki Verhoevena, jak „Nagi instynkt”, „Showgirls” i „Kawaleria kosmosu”, mogą równie dobrze odpowiedzieć: No jasne.

Oczywiście wiadomo było od razu, że najnowszy film holenderskiego reżyser, osadzony w XVII-wiecznym klasztorze, nie będzie nadawał się do History Channel. „Benedetta”, która jest oparta na literaturze faktu autorstwa Judith C. Brown „Akty nieskromne – życie zakonnic lesbijek w renesansowych Włoszech”, opowiada o awansie tytułowej bohaterki (Virginie Efira) z młodej nowicjuszki na ksieni jej klasztoru, jej romansie z koleżanką, Bartolomeą (Daphné Patakia) i o tym, co się stanie, gdy ich związek zostanie odkryty przez Kościół.

Efira, francusko-belgijska aktorka, jest długoletnią fanką Verhoevena i zna jego karierę na wylot, od przełamujących tabu filmów z wczesnych lat 70. XX wieku po twórczość w Hollywood. Zagrała także drugoplanową rolę u boku Isabelle Huppert w jego „Elle” z 2016 roku, który The Times określił jako „arcydzieło perwersji”.

Kiedy więc Verhoeven chciał porozmawiać z nią o osadzeniu jej w głównej roli w „Benedetcie”, Efira wiedziała, czego się spodziewać – a przynajmniej do czasu, ponieważ rozmawiali po angielsku, drugim dla obu języków, i natknęli się na barierę językową.

„Powiedział:„ Jest wiele scen seksu ”- wspomina Efira w rozmowie wideo, przechodząc z francuskiego na angielski, aby odtworzyć rozmowę. „Odpowiedziałam: „Nie ma problemu”. „Z dziewczynami”. „Nie ma problemu”. Potem powiedział coś o wibratorze, a ja udawałam, że wiem, o czym mówi: »Dildo… tak?”

Oczywiście podjęła się udziału w filmie, który okazał się być do cna filmem Verhoevena, w żywy sposób ukazującym wiele sprzeczności, które sprawiają, że jego twórczość jest fascynująca.

Był oskarżany o świętokradztwo i nieuzasadnioną prowokację; napisał także książkę o Jezusie, która skupia się na nim jako postaci historycznej i politycznej, a nie duchowej, i od dawna marzył o nakręceniu filmu w tym samym duchu. Reżyser ma upodobanie do błyszczącego spektaklu i oko do delirycznego mise-en-scène, połączonego z mrocznym wywrotowym zacięciem i zamiłowaniem do niejednoznaczności.

Rozmawiając telefonicznie z Hagi w Holandii, 83-letni Verhoeven uroczo przeskakiwał od tematu do tematu, cytując z książki Browna i ilustrując fragmenty przykładami z jego wcześniejszych filmów, w tym z „Pamięci absolutnej” z 1990 roku. To człowiek z opiniami, który lubi się nimi dzielić. Poniżej wybrane fragmenty rozmowy.

Co przyciągnęło cię do książki Judith C. Brown?

Są dwa aspekty: kobieta próbująca zdobyć władzę w czasie, gdy kobietom było to bardzo trudno osiągnąć, ale także to, jak Kościół katolicki patrzył na lesbijstwo. Zbudować film na podstawie czegoś, co wydarzyło się naprawdę — zrobiłem to dawno temu w „Żołnierzu Orange” [1977], ale amerykańskie filmy, które zrobiłem, oczywiście nie były oparte na żadnych prawdziwych wydarzeniach. „Showgirls” (1995) do pewnego stopnia. [Śmiech.]

Benedetta ma stygmaty, ale nie jest jasne, czy jest wizjonerką, oszustką, czy jednym i drugim.

Czułem, że nie powinienem decydować za publiczność. W „Pamięci absolutnej” są dwie narracje i obie są wiarygodne: pierwsza, że bohater jest w zasadzie we śnie i zostanie poddany lobotomii pod koniec filmu; w drugiej wersji jest zbawicielem Marsa. Można to też trochę porównać z „Nagim instynktem” [1992]: pod koniec filmu nie jest do końca jasne, czy Sharon Stone naprawdę to zrobiła, czy też była to Jeanne Tripplehorn. Było dla mnie coś interesującego w zaakceptowaniu wielu rzeczywistości.

Benedetta z pewnością dąży do tego, czego chce, podobnie jak postać Sharon Stone w „Nagim Instynkcie” czy Nomi w „Showgirls”.

Nomi mocno bierze życie w swoje ręce i idzie tam, gdzie chce. Można powiedzieć, że Benedetta jest trochę taka sama. Jeśli przyjrzysz się scenie, w której udaje, że Jezus dał jej nowe serce i mówi do Bartolomei: „Poczuj, jak wielkie jest moje serce, poczuj, poczuj”, a Bartolomea mówi: „Tak, jest bardzo duże i rośnie i w górę i w górę” — to bardzo wymowne, bo dotyka piersi Benedetty. Tak więc cała historia Jezusa, który dał jej nowe serce okazuje się oznaczać: Czy mógłbyś dotknąć moich piersi? [Śmiech.] Taka jest rzeczywistość, prawda? O to właśnie chodzi.

Benedetta jest zarazem pobożna i przebiegła.

Kiedy pojawiły się u niej stygmaty, wszyscy dookoła byli pod wielkim wrażeniem — jak to jest poweidziane w filmie, Jezus wybrał cię ze względu na rany, które ci zadał, dlatego uważamy, że powinnaś zostać nową ksieni. Jest więc jasne, że użycie stygmatów miało na celu dostanie się na stanowisko ksieni. A kiedy zostaje przeoryszką, zamiast przebywać w dormitorium, w którym trzeba się wstydzić i nie można mieć orgazmu z kimś innym, dostaje własny pokój. Jej podejście interpretuję jako próbę znalezienia miejsca, w którym mogłaby nie być obserwowana z Bartolomeą. Jest niezwykle pragmatyczna. Myśli: Tak, jestem z Jezusem i jestem jego oblubienicą, i to i tamto, ale nie straciła swojego poglądu na realizm.

Często byłeś oskarżany o bycie prowokatorem. Co próbujesz osiągnąć, robiąc filmy?

Widzę te rzeczy i piszę lub współpiszę i reżyseruję je, ponieważ uważam, że są interesujące. Ale nawet gdybym czuł, że są prowokacyjne, to powiedziałbym, szczególnie w przypadku „Benedetty”, że tak, być może jest prowokacyjny, ale taka jest prawda, to naprawdę się wydarzyło. Nie chcę bać się prowokacji. Wszystko to ma związek z seksualnością, która w obecnym momencie jest pod obserwacją, prawda? Czuję, również ze względu na reakcje na film, że ludzie są naprawdę zirytowani, jeśli kładzie się nacisk na seksualność.

Co myślisz o tych, którzy kwestionują, czy sceny seksu są w ogóle potrzebne w filmach?

W filmach nic nie jest potrzebne. [Śmiech.] Najważniejszą, być może dwiema lub trzema najważniejszymi rzeczami w życiu, jest seksualność. Wszyscy to robimy. Pytanie, dlaczego trzeba to pokazywać — cóż, pokazujesz życie, prawda? Jeśli pytanie brzmi: po co to pokazywać? Pytanie kontrujące brzmi: dlaczego tego nie pokazać?

Nadal pracujesz nad filmem o Jezusie?

Tak. Przez długi czas popełniałem błędy i próbowałem wymyślić zbyt wiele rzeczy, których nie było w Ewangeliach. Czuję, że powinienem być bliżej Ewangelii, ale spojrzeć na nie inaczej. Pracuję także z Edem Neumeierem, który był współautor scenariusza„RoboCop” i napisał „Starship Troopers”, nad thrillerem waszyngtońskim „Młodzi grzesznicy”. Bohaterką jest młoda kobieta. To trochę przesunięte w przyszłość, ale nie science fiction. To coś, co jest bliskie mojemu sercu.

To byłby twój pierwszy amerykański film od czasu thrillera science-fiction „Pusty człowiek” z 2000 roku. Czy jesteś podekscytowany pomysłem, by znów tu pracować?

Śledziłem politykę Stanów Zjednoczonych na tyle dokładnie przez ostatnie 20 lat, że czuję, że wiem wystarczająco dużo, by zrobić ten film. Nie odważyłbym się 20 lat temu, ale teraz myślę, że mam tyle wglądu, ile to konieczne.

Wydaje się, że amerykańska polityka dogoniła bezwzględność świata Verhoevena.

[Śmiech] To może być atrakcyjne.