Kobiety czekają na Medeę. Dosłownie i w przenośni. Czekają tu, przed domem, dowiedziawszy się co się stało: czekają na nią
w sobie, czekają na tę, która dokona przekroczenia, która stanie się dla nich wzorcem, która wyrwie ich z mozołu ich życia. Każda
z nich siedzi tu ze swoim dzieckiem. Kim są te dzieci? Leżą pokotem, jak dzieci wykładane na deptaku w Budvie. I też budzą litość.
Są półnagie, jakieś niekompletne. Aseksualne. Obłe. Gołe. Jakby właśnie zostały użyte. Użyte, ale nie wykorzystane przez
mężczyznę, bo ten łowca, myśliwy, zdobywca sam jest mizerny, skarlały. On sam nie wie w czym tkwi jego siła…
Nie tylko kobiety czekają na Medeę. Wszyscy czekamy na Medeę. Mężczyźni i kobiety. Lalki i ludzie, jakkolwiek by nie było
trudne rozróżnienie między nimi” – reżyser spektaklu, Marcin Wierzchowski o obrazach, jakie się pojawiły na początku pracy
nad przedstawieniem.