Łzawa historia o dziewczynie z ludu wykształconej przez szlachetnego profesora na prawdziwą burżujkę? Nic z tych rzeczy. W „Pigmalionie” kryje się coś ważniejszego i ciekawszego. To raczej opowieść o treningu, który musi przejść każdy z nas, aby móc uczestniczyć w kulturze. O umiejętnościach, które musimy nabyć, aby zasłużyć na szacunek. Wojtek Ziemilski bierze z „Pigmaliona” George’a Bernarda Shawa główny motyw, wywraca go na lewą stronę i buduje wokół niego szczególne zdarzenie performatywne. To nie do końca teatr, bardziej próba wciągnięcia widza w sytuację spotkania, podczas którego przekazujemy sobie nie tyle wiedzę, ile emocjonalne doświadczenie. Reżyser wyjaśnia: „To ćwiczenie z empatii ekstremalnej. Wczuwamy się w kogoś innego. Nie w postać, ale w jego sposób funkcjonowania w świecie, poruszania się wśród innych, budowania więzi”. „Pigmalion” w reżyserii Ziemilskiego powstał w ramach projektu „My, mieszczanie”. Nic więc dziwnego, że gdzieś w tle mamy tutaj ślady Bildung, absolutnie centralnej dla tradycji mieszczańskiej idei wychowania poprzez wtajemniczenie w kulturę.