„Wiśniowy sad” w realizacji Nikołaja Kolady daleki jest od charakterystycznych dla adaptacji tego dramatu Czechowa smutnych rozmyślań, leniwych rozmów, półtonów i cichej tęsknoty. Nie ma w nim ani samowarów, obrusów ani ozdobnych abażurów. Zamiast kwitnących drzew szeleszczą wszędzie plastikowe kieliszki. Tutaj nawet wieczny student, Piotr, zamienia się w zdegenerowanego alkoholika, który świetlaną przyszłość dostrzega jedynie w pijackim omamie. Prowincjonalna Rosja, którą pokazuje spektakl wielu przestraszyła, bo u Kolady rozmowa o niej jest szorstka i surowa. Przedstawiona w stylu ostrej groteski, jako kraj gdzie panuje radość i nieuzasadniona swoboda, bałaganiarstwo i nieodpowiedzialność, gdzie leję się krew i płyną łzy budzi złość i wstręt a przede wszystkim świadomość, że nie o przeszłości tu mowa. Kolada sugeruje, że „Wiśniowego sadu” – utożsamianego z sumieniem, honorem, miłością do ojczyzny już dawno nie ma, został sprzedany a nastaje „nowy Ruski” – Łopachin – czechowowski człowiek interesu.

Kolada uważa, że aby tworzyć teatr, nie potrzeba ani specjalnych form, kostiumów, efektów świetlnych czy też nowych technologii. Tu wszystko powinno brać się z powietrza na scenie. Nie bez znaczenia zatem jest miejsce, gdzie powstawał jego teatr: drewniany dom na ulicy Turgieniewa w Jekaterynburgu, mieście gdzie zabito ostatniego cara i gdzie urodził się Borys Jelcyn. W jakby wyjętej ze starej powieści, drewnianej izbie Kolada stworzył salę na 50 miejsc, ze sceną o wymiarach 6 na 6 metrów, bez rusztowań, lecz z drzwiami wewnątrz i po bokach. To właśnie tam gra się 10 spektakli tygodniowo, a bilety są wyprzedane dużo wcześniej, choć ich ceny są naprawdę wysokie. Widzowie przychodzą zobaczyć to, czego nie daje im klasyczny teatr.