Jan Mikulasek ma niespełna 40 lat i jest czeskim reżyserem teatralnym współtworzącym obecnie najciekawszą scenę w kraju nad Wełtawą – w zgodniej opinii krytyki i publiczności – praskie Divadlo Na Zabradli. Tak, to ten sam zasłużony malutki teatr, wciśnięty w zabytkową średniowieczną starówkę, z którym swego czasu współpracował Vaclav Havel i który w latach dziewięćdziesiątych prowadził nieodżałowany Petr Lebl. Od 2013 roku zarządza nim trio Petr Stredon, Dora Vicenikova i właśnie Mikulaszek. Przenieśli się do Pragi po pięciu latach sukcesów na małej scenie Reduta teatru w Brnie.

Mikulasek jest liderem i wizytówką Divadla Na Zabradli, teatr ma w repertuarze kilkanaście jego przedstawień, ale pracują tu z sukcesem także inni młodzi reżyserzy – Anna Petrżelkova (Baby według Charmsa), Jan Fryć (Velvet Havel), David Jarab (Macbeth – too much blood).

O Mikulasku usłyszeliśmy pierwszy raz w Polsce, kiedy zrobił czeską prapremierę adaptacji reportaży Mariusza Szczygła z tomu Gottland, potem był ze swoimi spektaklami kilka razy w Polsce: w Olsztynie na Demoludach, w Bydgoszczy na Prapremierach, w Cieszynie (festiwal Na granicy), krytyczka Kamila Cerna opublikowała jego artystyczny portret w miesięczniku Teatr. Jakimś zdumiewającym trafem Mikulasek nie przebił się do świadomości polskiego teatromana jako samodzielny, oryginalny i powszechnie rozpoznawalny byt artystyczny z sąsiedztwa. Nie zaczęła się u nas w kraju moda na Mikulaska, choć absolutnie powinna. Dziwne, że w Polsce, w której kocha się czeską literaturę, czeskie kino, czeskich sportowców nawet bardziej niż polską literaturę, kino polskie i polski sport a czescy reżyserzy teatralni pracujący nad Wisłą (nie licząc lalkarzy), Eva Rysova i Jakub Krofta, to instytucjonalna i medialna potęga, akurat Mikulasek miał takiego pecha. Kiedy pokazywał Europeanę w Bydgoszczy żyliśmy aferą z profanacją polskiej flagi w spektaklu Oliviera Frilijicia, kiedy błyszczał na Demoludach, relacje z tej edycji festiwalu jakoś nie dopisały…

Tymczasem Jan Mikulasek ma wszystko to, czego zdaje się brakować polskim reżyserom. Nikt w Polsce nie robi tego typu teatru, nie szuka w konwencji, jaka jest najbliższa Mikulaskowi. Choć można przyjąć roboczą hipotezę, że Mikulasek to hybryda poetyk i temperamentów twórczych Jana Klaty, Radosława Rychcika i Mikołaja Grabowskiego. Przynajmniej tak próbowałby rozłożyć na części i zmontować na nowo polski widz, który co nieco Mikulaska widział i co nieco o polskim teatrze wie. Z Klatą łączy go zamiłowanie do specyficznego montażu sekwencji i błyskotliwe dowcipy, z Rychcikiem surrealna i bezczelna odwaga kojarzenia rzeczy z pozoru nieprzystawalnych, z zupełnie różnych artystycznych i popkulturowych parafii, z teatru Grabowskiego przeszliby do Mikulaska niektórzy z jego bohaterów, cudaczni zahukani prowincjusze, watahy zdesperowanych urzędników, artyści, których głowy to wieczne pole bitwy między wybujałym ego a bezlitosną samokrytyką. Polskie tropy u Mikulaska to jednak ślepa uliczka, szukamy u niego podobieństwo do artystów polskich, bo wierzymy w jakąś wspólną środkowoeuropejską wspólnotę gustu i przekonań. Jednak Janowi Mikulaskowi najbliżej w teatrze do pewnego Szwajcara, który nazywa się Christoph Marthaler. Jego śmieszne i straszne studia zastygłego czasu, ludzi uwięzionych we własnej przeszłości i nieprzystowaniu były przed dwudziestu laty rewelacją niemieckiego i europejskiego teatru, całe pokolenia widzów wychowały się od tego czasu na jego Murx der Europaer, Specjalistach, Wieczorze Trzech Króli, Trzech siostrach. Mikulasek chyba również. Na pewno jego teatr zawdzięcza Marthalerowi najwięcej, czeski reżyser jest jego oczywistym uczniem i dziedzicem, twórczo przetwarza jego styl, myślenie o aktorze i przestrzeni, ale linia współbrzmienia równie dobrze może biec na terytorium nadrealnym – szwajcarski Cabaret Voltaire, ruch DaDa i czeski surrealizm, literacki i filmowy łączy o wiele więcej niż nam się wydaje.

Na pierwszy rzut oka teatr Mikulaska potwierdza stereotypy o czeskim teatrze: że lekki i surrealny, przyjazny widzom, bo śmieszny i o ludziach, z piosenkami i fikuśna scenografią. Tyle, że to ledwie powierzchnia przedstawień Mikulaska z Divadla na Zabradli. Bo Mikulasek stereotypów używa w celu zmylenia tropów, pogłębia to, co płytkie, odwraca to co znane, wyciska wszystko, co się da wycisnąć z dobrodusznej konwencji.

Jego spektakle z ostatnich piętnastu lat można podzielić na dwa nurty. Pierwszy to awangardowe, pastiszowe i dekonstruowane spotkania z wielką literaturą – Obcy Camusa, Doktor Żywago Pasternaka, Wycinka Bernharda. Drugi zajmuje się zbiorowością, społeczeństwem czeskim i szerzej europejskim uchwyconym w wybranym momencie dwudziestego wieku. Spektakle z drugiego nurtu (Europeana, Hamleci, Obsesja, Hedoniści, Dyskretny urok burżuazji, Złote lata sześćdziesiąte, Szare lata siedemdziesiąte albo milczenie Gustava Husaka) powstają jako dzieło kolektywne – choć za reżyserię odpowiada MIkulasek a dramaturgią zajmuje się Vicenikowa – są rezultatem aktorskich improwizacji, mają strukturę kolażu, zbioru groteskowych scen połączonych motywem przewodnim. Mikulasek i jego stały scenograf Marek Cpin wykorzystują do maksimum klaustrofobiczną scenkę Divadla na Zabradli. Tworzą metaforę wiecznej poczekalni, miejsca specjalnego, przeźroczystego więzienia. To może być pokój konferencyjny, hol w ministerstwie, lobby hotelowe, przecięte na pół i odsłonięte dwa piętra kamienicy, garderoba aktorska. Tam właśnie spotykamy bohaterów Mikulaska – przypadkową zbiorowość, tłum mężczyzn i kobiet na skraju załamania nerwowego. Grupka aktorów musi za wszelka cenę przetrwać w ciasnym miejscu. Znieść siebie samych i tych innych ludzi. Idiotyczne rytuały dnia powszedniego zderzają się z odświętnym absurdem. Światy z DNZ to czysta metafora życia: nie ma jak żyć i nie ma po co i gdzie a jednak żyć trzeba. Człowiek chciałby gdzieś pójść, ale z tej przestrzeni nie ma ucieczki. Clown i desperat Mikulaska jest na nią skazany. Próbuje zrozumieć swoją sytuację i ocaleć pomiędzy innymi: ale jedynym językiem, który jako tako mu wychodzi jest język komedii, gagi i lazzi, improwizacje i prowokacje, popis i wykon życia. Groteska, śmiech, ironia składają się na przestrojony świat bohaterów Mikulaska, są jego esencją.

Mikulasek – podpuszcza swoich aktorów: bądźcie śmiertelnie poważni w idiotyzmie, bądźcie perfekcyjni w upadaniu i autokompromitacji. Bohaterowie jego teatru są z jednej stroni nowocześni, hipsterscy i europejscy, z drugiej – raz po raz wyłazi z nich postkomunistyczne zagubienie i trywialność. Człowiek jest tu nie do końca pozbierany z ułamków na które się dopiero co rozpadł. Czeski reżyser pokazuje za każdym razem sytuację sceniczną z ujawniającym się w niej błędem logicznym, którą bohaterowie za wszelką cenę chcą oswoić. Można nazwać ich witkacowskim terminem: „tak zwana ludzkość w obłędzie”, tak zwana czeskość we wzlocie i upadku. W obłędzie sztuki, historii, miłości. Życie jest tak śmieszne że aż chce się płakać. Aktorzy z Divadla na Zabradli grają z czułością ludzi jakby złapanych ukrytą kamerą. Najdziwniejsze rzeczy robimy przecież w sytuacjach zwykłych, gubi nas przeźroczystość oficjalnych spotkań, dopada nas absurd zdarzeń, w których i kiedy nikt nas nie widzi.

Ale ta niskość i komediowość świata i bohaterów Mikulaska to tylko pierwsza warstwa jego teatru, ta druga, głębsza jest liryczna i depresyjna. Bo można na sceniczną klatkę patrzeć jak na laboratorium ludzkich zachowań wobec kluczowych idei i wartości. W każdym kolejnym spektaklu reżyser podrzuca swoim komediantom wielkie tematy: historię Europy w XX wieku, niespełnione pragnienie miłości, tajemnicę sztuki scenicznej i prawdziwego aktorstwa. Co w Czechach zostało po komunizmie, czym jest wspólna Europa, czemu ludzie żyją bez miłości? Można wybierać spektakle z tego nurtu i układać je w trylogie – jak ta którą pokażemy na Konfrontacjach: Obsesja, Hamleci, Europeana… Czyli Mikulaskovy „Teatr małej Historii i gęstej Codzienności”. Monograficzne prezentacja dorobku jednego reżysera mają głęboki sens, pokazują skalę jego zainteresowań teatralnych, pomagają publiczności rozpoznać styl i strategie twórcy. Dostajemy do analizy twórczość dojrzałego artysty, który doskonale wie, co chce osiągnąć powrotami do tego samego języka teatralnego. Potraktujmy te trzy lubelskie wieczory z Mikulaskiem jako trzy akty jednej historii, trzy kolejne odsłony perfidnego eksperymentu na życiu, historii i teatrze.

Hamleci

Przenosimy się do teatralnej garderoby. Krąży po niej i ćwiczy monolog Być albo nie być rzeczywiście za dużo Hamletów. Sześciu aktorów i jedna aktorka przebranych w czarny hamletowski strój z kryzą pod szyją próbuje się skupić przed występem. Mają zagrać wszyscy razem? Kto wyjdzie pierwszy na scenę, kto najbardziej zasłużył na tę rolę? Spektakl bardzo szybko porzuca szekspirowski kontekst i zaczyna zadawać pytania o sens bycia artystą. Zbiór teatralnych anegdot i etiud, o tym co dzieje się za kulisami przed spektaklem, co aktor musi zrobić, żeby dobrze zagrać zostają skontrapunktowane monologami z Thomasa Bernharda, Petera Handtkego, Heinera Mullera, Fiodora Dostojewskiego i Tenesse Williamsa… Artyści sportretowani przez Mikulasaka – alkoholicy, nieudacznicy, divy i czyste zwierzęta scenicnze – przeżywają chwile egzystencjalnej trwogi, uginają się pod ciężarem autorefleksji, prześladuje ich zwykła aktorska trema przed wejściem na scenę. No i to wieczne reżyserskie warkniecie: wierzę-nie wierzę, którym katują siebie nawzajem. Kiedy jest się na scenie a kiedy gra? Ile gra czyli życie na scenie naprawdę kosztuje aktora? Garderoba staje się metaforą ludzkiego spełnienia i wiecznego niepokoju zarazem, czy to co robię w życiu służy czemuś ważnemu. Czy moje wątpliwości mają sens? Czy to jeszcze sztuka, czy tylko rzemiosło? U Mikulaska jak u Szekspira wszyscy ludzie są aktorami a świat/życie – sceną. W finałowej scenie zobaczymy, czy wielokrotne, powtarzalne umieranie na scenie rzeczywiście uczy aktora dobrej śmierci, czy ostatni występ naprawdę oświetla całą dotychczasową drogę przez sztukę.

Europeana

Zainspirowana książka-esejem Patrika Ourednika opowieść o tym, co się zdarzyło w Europie w XX wieku. Jak zmieniło się społeczeństwo, obyczaje, polityka, narracje do opisu rzeczywistości. Jesteśmy na panelu dyskusyjnym, może podczas obrad Europarlamentu w jakiejś podkomisji. Wydruki stron do prelekcji, włączone i wyłączone mikrofony, znaczący układ krzeseł przy kongresowym stole – tu wszystko ma znaczenie, bo Europa to przedmioty i ludzie, którzy zrobili z nich niegodny użytek. Brukselska narada ekspatów i urzędników unijnych zmienia się w sąd nad Europą. Najpierw aktorzy odgrywają jej historię tylko w warstwie dźwiękowej. Imitują dźwięki maszyn i warkot czołgów, naloty z powietrza i gwizd pociągów. Rodzi się radio i kino, muzyka pop, nastaje rewolucja seksualna. Ale pełen filozoficznych cytatów i danych statystycznych zebranych przez Ourednika spektakl o wynalazkach i dziwnościach europejskiej historii nie omija niczego co kluczowe, zwłaszcza Holocaustu. Postęp przegląda się w zbrodni. Społeczeństwo zakochane w przedmiotach samo jest przedmiotem manipulacji. Orientujemy się, że naszymi dziejami zawiaduje grupa clownów-dyletantów-polityków. Od dwóch wojen światowych ludzi bardziej interesuje historia higieny i odkrycia płci. Pocięty na pojedyncze zdania esej tak samo jak Europa nie stanowi całości, jest tylko oddziaływaniem na siebie przypadkowych zdarzeń, ludzi i słów.

Obsesja

Historie miłosne z jednej kamienicy albo bloku mieszkalnego. Widzimy naraz trzy piętra, kilkunastu bohaterów. Wchodzą, wychodzą, czekają, spieszą się gdzieś. Ona przyjdzie, albo i nie, on się wyprowadza, ona sprząta po nim, on płaci za miłość. Wszyscy są tu nieszczęśliwie zakochani, głodni miłości, zagłuszający ból po rozstaniu. Mikulasek pokazuje miłość jako chorobę bez lekarstwa, opętanie i pragnienie prowadzące do działań zgubnych i bezsensownych. Płyną przed nami scenki i gagi o nadziei i utracie, braku wzajemności i tęsknocie. Śmiejemy się z męskich i damskich iluzji, zapętlenia w błędzie i rozpaczy, dławi nas komizm nieszczęśliwie zakochanych. Od bicia serca zakochanej kobiety trzęsie się cały jej pokój a wraz z nim teatr. Miłość jest surrealna, odrealnia świat i życie. Mikulasek patrzy na nią jak na teatr, w którym główne role są – by tak rzec – zawsze położone.